U nas zadziałało prawo mówiące, że jak coś może pójść źle, to na pewno pójdzie – przyznaje Julia Kowalewska z restauracji wegańskiej Pomylone Gary, która ratuje lokal przed bankructwem prowadząc internetową zbiórkę pieniędzy
Jak długo gotują Pomylone Gary?
– Ponad sześć lat. W tym czasie zmieniali się właściciele, zmieniała się ekipa. Przez cały czas kuchnia serwowała jednak w 100 proc. wegańskie potrawy, a na taką kuchnię było coraz większe zapotrzebowanie. Ogromnym zainteresowaniem cieszyły się zwłaszcza nasze dania obiadowe.
Na brak klientów nie narzekaliście?
– Zdarzały się gorsze miesiące ale szybko wychodziliśmy z dołka. Zawsze sobie radziliśmy, bo mogliśmy liczyć na klientów wchodzących do nas z ulicy na obiad, kawę, ciacho… Naszymi stałymi klientami byli pracownicy okolicznych firm. Wszystko zmieniła epidemia. Wiele osób pracuje zdalnie. My nie możemy przyjmować gości. Oczywiście gotujemy na wynos, ale takich zamówień jest niewiele, dosłownie kilka dziennie.
Więc sytuacja firmy jest zła?
– Jak chyba wszystkich w branży gastronomicznej. Jest strasznie. Mamy kłopoty z płaceniem czynszu i rachunków. Początkowo jakoś sobie z tym radziliśmy. Udało się pożyczyć trochę pieniędzy od znajomych, ale od dłuższego czasu jest bardzo źle.
Dlatego założyliście zbiórkę „Na ratunek Pomylonym!”. Chcecie zebrać 30 tys. zł. To załata dziurę budżetową?
– Nie pokryje nawet wszystkich zaległości, ale zapłacimy część zaległego czynszu i jakieś rachunki, bo przecież żadna restauracja nie może pozwolić, żeby odcięto jej prąd i gaz. U nas zadziałało też prawo mówiące, że jak coś może pójść źle, to na pewno pójdzie. W trakcie epidemii zaczęły nam się psuć sprzęty kuchenne: lodówka, czajnik, blender, maszynka do mielenia mięsa. Często to nie są drogie urządzenia, ale dla nas to gigantyczny problem. Trzeba wydać 100 zł na to, 100 zł na tamto lub pomyśleć, czy ktoś będzie mógł wziąć zaliczkę.
Wypłaty to też problem?
– I to bardzo duży. Pracujemy w trójkę i mamy tylko to szczęście, że jesteśmy bardzo zgraną ekipą. Potrafimy się dogadać, kiedy ktoś weźmie jakieś pieniądze. Nie ma między nami z tego powodu jakichś niesnasek. Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji, ale robimy co w naszej mocy, żeby tę pracę cały czas mieć. Dajemy sobie psychiczne wsparcie. Teraz to chyba najważniejsze.
Wierzycie w to, że przetrwacie?
– Jeśli nasza zbiórka da efekt i otrzymamy wsparcie, to przetrwamy do wiosny. Liczę na to, że wiosną wszystko się zmieni, koronawirus odpuści i restauracje będą mogły normalnie funkcjonować. Bardzo na to liczymy.