W zmiażdżonym samochodzie zginęło czworo młodych ludzi. Dwóch mężczyzn ocalało. Ale nadal nie ma pewności, kto siedział za kierownicą. Ci, co przeżyli, wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością.
Mariusz G. twierdzi, że to nie on kierował, lecz Paweł S., który z wypadku wyszedł bez szwanku. - Brat od razu po wybudzeniu powiedział, że prowadził Paweł - tłumaczy Krzysztof G., który w obronie brata rozpoczął prywatne śledztwo. - Wtedy jeszcze nie wiedział o skutkach wypadku. Mówił szczerze.
Do wypadku doszło 1 października. Volkswagen golf na łuku drogi zjechał na pobocze i uderzył w przydrożne drzewo. Na miejscu zginęło czworo pasażerów - dwie kobiety i dwaj mężczyźni. Mieli od 17 do 22 lat. Wracali z urodzin Mariusza G.
Ciała ofiar wypadku powypadały z auta. Z ich ułożenia nie można było wywnioskować, kto siedział za kierownicą. Ocalały z wypadku Piotr S. powiedział, że samochód prowadził Mariusz G. W tym czasie leżał on nieprzytomny w szpitalu. Dla policji kluczowe znaczenie miała opinia biegłego z zakładu medycyny sądowej, który sprawdzał, jakie obrażenia odniósł Mariusz G.
- Biegły nie wykluczył, że Mariusz G. siedział za kierownicą - mówi Agnieszka Kwiatkowska z biura prasowego Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. - Nie był jednak w stanie jednoznacznie stwierdzić, że tak było. Uznaliśmy, że na tym etapie są podstawy do postawienia mu zarzutu spowodowania wypadku.
- Dziewczyna mojego brata, która także jechała w samochodzie, nie pozwalała mu prowadzić auta nawet po wypiciu połowy piwa - zapewnia Krzysztof G. - W trakcie urodzin zadzwonili po Pawła, żeby ich rozwiózł. Mam na to świadka, który jednak nie wie, kto ostatecznie usiadł za kierownicą.
- Nie mamy świadka, który by to widział - przyznaje policja. - Jeśli takie osoby są, apelujemy żeby się do nas zgłosiły.
Prokuratura liczy, że zagadkę wyjaśnią ekspertyzy śladów pobranych ze szczątków samochodu. - Powinny być gotowe w ciągu kilku dni - mówi Mirosława Czuba, prokurator rejonowy w Lublinie.