Z Mateuszem Daciukiem, pomysłodawcą The Bungers z Lublina, rozmawiamy o tym, czy pandemia jest dobrym czasem na otwieranie nowego lokalu.
• Zaczęliście działać pod koniec stycznia, czyli w czasie, gdy większość restauratorów martwi się coraz wyraźniejszym widmem bankructwa. Nie słyszeliście tych głosów?
– Doskonale znamy sytuację w branży gastronomicznej. Postanowiliśmy spojrzeć jednak na Covid jako na ogromną szansę. Ceny lokali spadły w tej chwili na łeb, na szyję, ale znacznie ważniejsze jest to, że na rynku pracy znalazło się wielu fachowców z ogromnymi umiejętnościami. Pracy szukają osoby, które pracowały w genialnych restauracjach i wcześniej nawet nie pomyślałyby, żeby robić burgery. Tylko dzięki temu naszym szefem kuchni została Katarzyna Stoś, właścicielka wspaniałej restauracji Ugryź Przegryź, którą niestety koronawirus doprowadził do upadku. Otwierając nowy lokal, dajemy im pracę, ale i realizujemy swoje marzenia. Sam nie mam wykształcenia gastronomicznego, ale jestem fanatykiem kulinarnym, który zawsze marzył o własnej restauracji. Równocześnie pracuję w branży eventowej i ostatni rok był dla mnie bardzo ciężki. The Bungers daje nam wszystkim szanse na nowy początek.
Wielką ciekawostką tutaj jest Paul-Bernard Jarosławski, mój partner biznesowy, który przeprowadził się do Lublina z USA ponieważ tak mocno uwierzył w The Bungers. Przywiózł nam przepisy oraz pomysły na niektóre dania. Przykładem jest obecnie jedyna w Lublinie pizza nowojorska, nasze sosy i wiele pomysłów na dania.
• W tej chwili działacie na wynos. Jak myślicie, kiedy będziecie mogli powitać klientów stacjonarnie?
– Otwierając lokal, słyszeliśmy komunikaty rządu nie dające nadziei na szybką możliwość działania stacjonarnego. Sytuacja panująca od marca także nie dawała na to realnych szans. Dlatego jesteśmy przygotowani na pracę „przy stoliku”, ale nie nastawiamy się na nią. Robimy swoje, pracując na wynos.
• Jak zainteresowanie? Jak minął pierwszy tydzień pracy?
– Pierwszy tydzień był bardzo intensywny. Przyznam, że nie spodziewaliśmy się, że będzie aż tak wielu klientów. Przez pierwsze dni nie było chwili, by po odbiór własny nie oczekiwało kilka osób, a przecież dowozimy też jedzenie. Odkąd włączyliśmy telefon, połączenia dosłownie się urywają.
• Działacie przy miasteczku uniwersyteckim. Studenci uczą się zdalnie, skąd więc tak szybkie zainteresowanie waszym lokalem?
– Postawiliśmy na wyjątkową reklamę w social mediach. Kręcimy filmy reklamowe, w których staramy się w sposób wyjątkowy pokazać nasze jedzenie. Bawimy się tym. Szczegółowo przygotowujemy scenariusz każdej reklamy. Ale myślę, że rosnąca popularność wynika też z tego, że staramy się skrócić dystans z klientami. Jeśli np. pojawią się negatywne komentarze, nie lekceważymy ich. Rozważamy każdą pozytywną i negatywną opinię, by wspólnie dopasować menu pod oczekiwania naszych klientów. W końcu to oni tworzą The Bungers i dają nam prace.
• A już się zdarzyły?
– Głównie spotykamy się z bardzo pozytywnymi opiniami, które dają nam ogromną motywacje do działania. Jednak zdarzało nam się w tym pierwszym, zwariowanym tygodniu kilka drobnych pomyłek. Powodem głównie było szaleńcze tempo pracy spowodowane ilością zamówień. Przyznajemy się do winy i nadrabiamy braki. To jest naszą domeną. Reagujemy też na pomysły dotyczące karty. Zamówić u nas można burgery, pizzę i wyjątkowe - prawdopodobnie w skali całej Polski - tostery, czyli podwójne tosty z serem, masełkiem czosnkowym i wyjątkowymi dodatkami. Przygotowaliśmy też coś dla osób przestrzegających diety ketogenicznej i od razu pojawiły się sygnały, że tak przygotowywane burgery są fajne, ale ludzie chcieliby też kupować nasz ketochlebek. Oczywiście już nad tym pracujemy. W końcu jesteśmy dla klientów.