Pracownicy lubelskiej poczty protestują przeciwko cięciu etatów. Nie chcą roznosić reklamowych ulotek bez dodatkowej zapłaty. Skarżą się też, że muszą pracować w nadgodzinach, za które nie dostają ani grosza.
- To na razie ostrzegawczy protest - mówi Krzysztof Kudla, przewodniczący Związku Pracowników Eksploatacji Poczty Polskiej. - Nasilające się niezadowolenie pracowników zmusiło nas do natychmiastowej reakcji.
- Zamiast dostarczać listy na czas, roznosimy głównie reklamy - mówi Jerzy Matyjasik, który od 18 lat pracuje na poczcie. - Obiecywano nam podwyżki, na które czekaliśmy pół roku. A dostaliśmy jednorazowo 82 zł premii. W dodatku, jeśli ktoś był w tym czasie na zwolnieniu więcej niż 9 dni, nie dostał tych pieniędzy. Firma zatrudnia też nowych pracowników na kierownicze stanowiska, a brakuje listonoszy.
- Jest nas mało i musimy pracować za trzech albo czterech - dodaje Adam Staszek, listonosz z 11-letnim stażem. - A torby ważą coraz więcej.
Jak mieszkańcy Lublina reagowali na protest pocztowców? - Dobrze, że są odważni i walczą o swoje prawa - mówi Leokadia Zawadzka, emerytka z osiedla LSM. - Byle nie przestali pracować, bo wtedy byłaby katastrofa!
Wczorajszy protest był pierwszym od kwietnia ubiegłego roku. Wtedy pracownicy poczty, w tym związkowcy z Lubelszczyzny, strajkowali w Warszawie przeciwko planom reorganizacji przedsiębiorstwa.
Dziś przeciętna płaca listonosza, to w naszym regionie ok. 1 tys. zł. - Za te pieniądze pracujemy ponad swoje siły - mówi dodaje Kudla. - Jesteśmy wykorzystywani do obsługi dodatkowych rejonów i wykonujemy tam pracę bez wynagrodzenia za nadgodziny. Coraz większe obciążenie pracą wykańcza nas psychicznie i fizycznie.
Dyrekcja poczty na razie milczy. - Do wszystkich zarzutów związkowców ustosunkujemy się w najbliższy piątek, podczas konferencji prasowej - zapowiada Elżbieta Mroczkowska, rzecznik prasowy Poczty Polskiej w Lublinie.