- W obozach zaczynają działać np. małe sklepiki, przedsiębiorstwa, zakłady pracy. Prowizoryczne, bo tylko na takie pozwalają obozowe warunki. Ale dzięki pracy ci ludzie mogą utrzymać rodzinę i poczuć się lepiej psychicznie, jak sami mówią „zająć czymś głowę”, by nie myśleć o tragedii jaka spotkała ich i ich rodziny - mówi Dorota Błecha z Lublina
Rozmowa z Dorotą Błechą, studentką Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, która właśnie wróciła z misji medycznej w północnym Iraku.
• Dlaczego pojechała pani do Iraku?
– Pojechałam z tatą w ramach współpracy naszej Fundacji Pomocy Dzieciom w Żywcu z Fundacją Orla Straż w Bojanach. Była to misja humanitarno-medyczna. Fundacja Orla Straż od lat działa na terenie północnego Iraku, tzw. irackiego Kurdystanu, współpracuje z lokalnymi organizacjami, które pomagają uchodźcom. Chodzi o rodziny, które uciekły głównie z Mosulu i Sindżaru. Od kilku lat przebywają w obozach dla uchodźców. Teoretycznie jest tam bezpiecznie choć zagrożenie ze strony ISIS cały czas istnieje.
• Jak im pomagacie?
– Odwiedziliśmy zarówno obozy wspierane przez rząd, jak również te działające „na dziko”. W jednych i drugich przebywa nadal bardzo dużo ludzi, którzy wymagają pomocy medycznej, brakuje im też środków higienicznych. Dla 44 rodzin przygotowaliśmy paczki z takimi artykułami. Razem z tatą udzieliliśmy porad i konsultacji lekarskich i rehabilitacyjnych. Wykonywaliśmy zabiegi u osób z zespołami bólowymi, które są wynikiem stresu, warunkami mieszkalnymi i pracą fizyczną. Pomogliśmy ponad 30 pacjentom. Ja zajmowałam się głównie tłumaczeniem dokumentacji medycznej i zaleceń dla pacjentów. Bardzo ważną rzeczą dla tych osób jest praca. W obozach zaczynają działać np. małe sklepiki, przedsiębiorstwa, zakłady pracy. Prowizoryczne, bo tylko na takie pozwalają obozowe warunki. Ale dzięki pracy ci ludzie mogą utrzymać rodzinę i poczuć się lepiej psychicznie, jak sami mówią „zająć czymś głowę”, by nie myśleć o tragedii jaka spotkała ich i ich rodziny. Podczas naszej misji przekazaliśmy też środki finansowe na utworzenie kolejnych takich miejsc.
• Jak zostaliście przyjęci w obozach?
– Bardzo mnie to zaskoczyło, ale ludzie witali nas bardzo ciepło, z uśmiechem. Byli bardzo otwarci na współpracę. Nie było widać, że to osoby tak bardzo skrzywdzone przez los. Dlatego uważam, że najlepszą formą pomocy są osobiste kontakty z ludźmi i pomoc tam na miejscu. To była moja pierwsza misja w Iraku. Wcześniej byłam na Ukrainie, w 2014 roku, kiedy został tam wprowadzony stan wojenny. Do Iraku na pewno jeszcze wrócę.