Pan Bolesław przeszedł operację serca, ma cukrzycę i chorą wątrobę, nie wychodzi z domu. W nocy dostał silnych skurczów całego ciała.
Bolesław Jaworski ma 61 lat. Studiował historię sztuki, większość życia upłynęła mu na podróżach. Od kilku lat jest więźniem swojego mieszkania.
- Ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Z trudem się poruszam, często męczą mnie duszności i skurcze - wyjaśnia.
Mężczyzna mieszka sam. Korzysta z pomocy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie.
- Codziennie na 8 godzin przychodzi do mnie opiekunka. Nocą nikogo przy mnie nie ma. Wtedy jestem zdany na siebie - mówi pan Bolesław.
Z 26 na 27 listopada między godziną 3 a 4 nad ranem
schorowanego mężczyznę obudził silny ból.
Niestety, pogotowie nie przyjechało.
- Najpierw dyspozytor zaczął mnie wypytywać, jak się nazywam, co się stało. Z trudem mogłem myśleć. Potem poradzono mi, żebym się masował. Tylko tyle mogło mi zaoferować pogotowie ratunkowe. Odłożyłem słuchawkę - dodaje.
Proszę zadzwonić, proszę napisać...
Zdesperowany mężczyzna postanowił szukać pomocy u rzecznika praw pacjenta w Lublinie, ale i tam nic nie wskórał.
- Usłyszałem, że muszę zadzwonić do lekarza rodzinnego. A z pogotowiem nikt nic nie będzie wyjaśniał, dopóki nie złożę oświadczenia na piśmie - mówi pan Bolesław. - Do przychodni dodzwoniłem się dopiero rano. Ludzie, którzy powinni pomagać chorym i potrzebującym, skazali mnie na kilka godzin cierpienia - twierdzi.
Inaczej sytuacje przedstawia pogotowie
Podobnie tłumaczy się - w imieniu pani rzecznik praw pacjenta - Łukasz Semeniuk, rzecznik prasowy lubelskiego NFZ: Oficjalnie nie mogliśmy nic zrobić. Osoba, która skarży się - w tym przypadku na pogotowie - powinna wnieść oficjalną skargę na piśmie. Taka do rzecznika praw pacjenta nie wpłynęła.
Tym razem pan Bolesław przeżył atak. Co mogłoby się jednak stać, gdyby wystąpiły komplikacje?