W lubelskich sklepach pojawiły się pierogi ukraińskie, bo klienci komentowali, że ruskich kupować nie będą. Oczywiście żartowali, ale nazwę „nieruskie” wprowadził w poniedziałek sam producent. – „Nie” w nazwie to symboliczny sprzeciw wobec napaści na Ukrainę – tłumaczy właścicielka lunch baru i sklepiku na LSM
W poniedziałek klienci stołujący się w Jagience na lubelskim LSM zastali w asortymencie pierogi nieruskie. A kupujący w jednym ze sklepów, gdzie Jagienka dostarcza swoje wyroby, mogli wybierać pierogi ukraińskie.
– Ta historia ze zmianą nazwy pierogów ruskich na nieruskie, z akcentem na „nie”, to wyraz naszego sprzeciwu wobec napaści na Ukrainę. Taka symboliczna sprawa. Nieruskimi pierogami handlujemy od poniedziałku. Ale to dramat obojga narodów. Normalne, że w takiej sytuacji trzeba po prostu pomagać. Jesteśmy osiedlowym barem i garmażerką, staramy się to robić na tyle, ile możemy. Bierzemy udział w akcji Gastro Lublin dla Ukrainy i będziemy dostarczać posiłki. Zgłosiła się też do nas grupa ludzi, którzy w dwóch mieszkaniach goszczą uchodźców, już odbierali dla nich obiady – mówi Ewa Banach, właścicielka Jagienki z ul. Juranda. – Oczywiście, kto miał jeść pierogi ruskie, nadal je zamawia i będzie jadł, bez względu na nazwę, to najpopularniejsza odmiana, codziennie robimy ich kilkadziesiąt kilogramów – dodaje właścicielka i przyznaje, że nazwa pierogi ukraińskie to pomysł sklepu, do którego trafiają wyroby Jagienki.
– Pewnie, że można było napisać „pierogi z serem i ziemniakami”, ale koleżanka napisała „pierogi ukraińskie”. To klienci, stojąc w kolejce, tak trochę śmiechem-żartem mówili, że ruskich nie będą kupować. Że nie będą w ten sposób popierać Rosjan. Wiadomo, sytuacja jest bardzo trudna, ale jakoś to trzeba odreagować – mówi pani Marzena, pracownica sklepu Karmelek przy ul. Dulęby. – Ruskie pierogi zawsze się cieszą największą popularnością, sprzedajemy ich najwięcej. Ukraińskie też się sprzedały – dodaje.
Z rozmów z handlowcami wynika, że nawet małe sklepy osiedlowe i ich klienci zaczęli się zastanawiać, co rosyjskiego mamy na lokalnym rynku. Nawet u tych, którzy preferują polskich producentów da się coś znaleźć. Na przykład alkohol.
– Zapasy, które mam, sprzedamy, ale będąc w hurtowni, patrzyłam na kody kreskowe i tych wódek czy wina z koncernów z rosyjskim kapitałem nie wzięłam. Choć dobrze się sprzedawały. I tak będziemy robić – mówi Anna Klimala, która od 2004 roku jest właścicielką Karmelka. – Sporo Ukraińców przychodzi do nas robić zakupy, a w niedzielę, kiedy stałam za ladą, było ich szczególnie dużo. Niektórzy nie znali słowa po polsku – oddaje