Pani Małgorzata zgłosiła się do szpitala na rutynowy zabieg. Ale po nim poczuła się źle. Zmiany, które później zaszły w organizmie, ostatecznie doprowadziły do śmierci kobiety. Prokuratura zarzuca lubelskim lekarzom niewłaściwe opiekowanie się pacjentką.
W 2014 roku kobieta poddała się zabiegowi na oddziale ginekologii Samodzielnego Publicznego Szpitala Wojewódzkiego im. Jana Bożego w Lublinie (w tym roku stał on się częścią WSS im. Stefana Wyszyńskiego – red.). Po nim zaczęła się źle czuć. Dwa dni później, 27 kwietnia miała dreszcze, podwyższoną temperaturę i wymiotowała. Lekarze podejrzewali zatorowość płucną. Dlatego przewieziono ją na badanie tomograficzne do SPSK nr 4. Zauważone zmiany przypisano tam jednak chorobie nowotworowej. Dzień później kobieta miała trafić w związku z tym na tamtejszy oddział torakochirurgii. Jej stan był już jednak tak zły, że trafiła na OIOM, gdzie zmarła.
– Jako przyczynę w karcie statystycznej wskazano posocznicę wielonarządową, tzw. sepsę – ustalili prokuratorzy. Jej początkiem było rozwijające się zapalenie płuc. Biegli uznali, że zabieg ginekologiczny był wykonany prawidłowo. Nie ma też mowy o zakażeniu szpitalnym.
Prokuratura oskarżyła w tej sprawie czwórkę medyków: lekarzy dyżurujących Huberta S. i Marka W., anestezjolog Marię O. oraz kierownika oddziału ginekologii Mirosława S. Zarzuca się im niedopełnienie swoich obowiązków: niewłaściwą interpretację wyników badań, nie zastosowanie wystarczająco silnej antybiotykoterapii, nie zlecenie konsultacji, nie uwzględnienie dynamiki pogarszania stanu zdrowia wskazującego na stan septyczny oraz niezdecydowanie o pilnym transporcie pacjentki na intensywną terapię lub oddział pulmonologiczny. Tym samym lekarze mieli narazić kobietę na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Grozi im za to do roku więzienia.
W środę, w pierwszym dniu procesu, medycy, którzy nie przyznają się do winy, zbijali kolejne zarzuty prokuratury. Szczególnego rozgoryczenia nie kryli Marek W. i Hubert S. Pierwszy z nich 27 kwietnia był lekarzem dyżurnym na oddziale ginekologicznym. Gdy od poprzedników dowiedział się o stanie pani Małgorzaty, od razu zaczął działać. Poprosił o konsultację Huberta S., który miał dyżur na izbie przyjęć.
– To był mój pierwszy kontakt z pacjentką. Jej stan wzbudził moje zaniepokojenie. Zleciłem badania – mówił przed sądem Hubert S. i gorzko pytał: – Byłem pierwszym lekarzem, który podjął się dokładnej diagnostyki pacjentki i za to prokurator zamierza mnie ukarać?!
W zeznaniach lekarzy podkreślających, że działali prawidłowo, pojawia się też wątek męża pani Małgorzaty, który w tym procesie jest oskarżycielem posiłkowym. To lekarz, uznany specjalista z zakresu chorób wewnętrznych. Jak podkreślają oskarżeni, był on przy kobiecie, gdy jej stan się pogarszał. Pojechał z nią i jednym z oskarżonych lekarzy na badanie tomografem.
– Po powrocie z badania wszystkie decyzje podejmowane były przez konsylium lekarskie, w którym brał udział – zeznał Hubert S. – On też podjął się konsultacji internistycznej: przeprowadził wywiad, osłuchał pacjentkę, zapoznał się z wynikami badań. Szybko podano antybiotyki. Ustalono to razem z nim.
– Mąż z żoną nie wyrazili zgody na konsultację pulmonologiczną, bo on sam jako specjalista chorób wewnętrznych stwierdził, że takiej konieczności nie ma – zeznawał Marek W. – Nie wyraził też zgody na przewiezienie pacjentki na oddział pulmonologiczny, bo uzgodnił już przyjęcie na torakochirurgii. Później nie zgodzili się też na inny transport, chcąc się trzymać wcześniejszych uzgodnień.
Dwie kolejne rozprawy odbędą się już po wakacjach.