Podziałka na urządzeniu do mierzenia alkoholu we krwi jest do 4 promili. Pacjenci, których odtruwają w szpitalu przy ul. Biernackiego mają po 5–6 promili. Lekarze wzięli się na sposób, żeby to zmierzyć. Rozcieńczają krew delikwenta, a wynik mnożą przez dwa.
– Mamy bardzo dużo pijanych. I to jakich! No przecież to przechodzi ludzkie pojęcie – dziwi się dr Hanna Lewandowska-Stanek, ordynator oddziału toksykologii Wojewódzkiego Szpitala im. Jana Bożego przy ul. Biernackiego.
Urządzenie, które stoi na toksykologii i mierzy zawartość alkoholu we krwi, ma skalę tylko do 4 promili. Ale trzeba sobie jakoś radzić. I lekarze sobie poradzili. – Krew pobraną do badań rozcieńczamy. A wynik mnożymy na przykład przez dwa – opowiada doktor.
Wyniki przekraczające śmiertelne dawki (czyli owe 4 promile) osiągają pacjenci zaprawieni w piciu. Piją dużo i ciągle. Niestety, na pierwszy rzut oka widać, że choć są wytrzymali na procenty, są też przez alkohol wyniszczeni. A ich wątroby oraz inne narządy wewnętrzne ledwo dyszą. Czy leczenie pijanego pacjenta jest kosztowne? – W stanie ciężkiego zatrucia alkoholowego bardzo – mówi doktor. – Jeżeli nie oddycha, trzeba go podłączyć do respiratora, zrobić tomografię komputerową, wezwać neurologa, podawać leki i kroplówki.
Wśród pijanych są kobiety i dzieci. Rocznie z powodu zatrucia alkoholem leży w lubelskich szpitalach średnio 50 dzieci. Lekarze oceniają, że pijaństwo dzieci to coraz większy problem. Niedawno na toksykologii przy Biernackiego leżały trzy pijane piętnastolatki. Karetki pogotowia zgarnęły je wprost z ulicy. Były po wódce. Leczono też 16-letnią dziewczynę, którą karetka przywiozła pijaną do nieprzytomności. Był też chłopak z wynikiem 2,54 promila.