Policyjny technik szukał śladów krwi w skomplikowanej sprawie zabójstwa i spalenia zwłok Dariusza J. wyposażony… w lupę. Miejsce popełnienia zbrodni było "badane” po ponad dwóch latach od jej popełnienia.
Kilka godzin przed śmiercią Dariusz J. przyjechał do firmy Grzegorza W. Nikt nie widział, co między nimi zaszło. Gdy na miejscu zjawił się brat Grzegorza, Dariusz J. już nie żył. Jego ciało leżało na śniegu przy drzwiach do ubikacji. Bracia wywieźli zwłoki pod Rejowiec Fabryczny, a potem Grzegorz W. podpalił je w samochodzie. Następnie mężczyzna uciekł za granicę. Wpadł kilka miesięcy później w Belgii.
Na początku procesu Grzegorz W. nie chciał opowiadać, jak doszło do śmierci Dariusza J. Stwierdził tylko, że nie przyznaje się do winy. Dopiero po dwóch latach od zbrodni opowiedział, że mężczyzna został popchnięty i przewrócił się na ciężarówkę. Sąd Okręgowy w Lublinie postanowił sprawdzić, czy faktycznie są na niej ślady krwi. Zlecił to policji.
Policjant ze szkłem powiększającym
Śladów szukał policyjny technik z komendy w Świdniku. Latem br. obejrzał ciężarówkę. Niczego nie znalazł. O tym, jak to wyglądało, opowiadał na wczorajszej rozprawie przed Sądem Okręgowym w Lublinie. – Zastosowałem metodę wzrokową, miałem też szkło powiększające – zeznał.
Samochód od czasu zbrodni stał pod gołym niebem i elementy, gdzie mogła być krew, skorodowały.
Policjant twierdził, że chciał udziału w oględzinach eksperta z laboratorium kryminalistycznego, ale komenda w Lublinie się na to nie zgodziła. Sam też nie miał odpowiednich preparatów, do szukania tak starych śladów krwi.
– Zastosowałbym luminol, ale nie jesteśmy w niego wyposażeni – stwierdził. – Wykorzystuje się go do odnajdywania starych i zatartych śladów krwi.
Takim preparatem spryskuje się przedmiot, a miejsca, gdzie była krew, zaczynają świecić.
Sędziowie zdecydowali, że ciężarówka zostanie zbadana jeszcze raz. Oględziny przeprowadzi tym razem laboratorium kryminalistyczne. Następna rozprawa we wrześniu.