O zwiększenie dozwolonej liczby osób jednocześnie jadących autobusem apeluje do szefa rządu prezydent Lublina. Podkreśla, że pasażerów przybywa tak szybko, że przy obecnych limitach komunikacji grozi organizacyjna zapaść. Szefowie publicznego transportu obawiają się także zapaści finansowej.
Z dnia na dzień coraz trudniejsze jest przestrzeganie limitów dotyczących dozwolonej liczby pasażerów w pojazdach komunikacji miejskiej. Limity zostały ustalone przez ministra zdrowia już pod koniec marca, gdy w kraju wprowadzano szereg obostrzeń związanych z epidemią wirusa SARS-CoV-2. Część z tych ograniczeń już zniesiono, ale te dotyczące komunikacji obowiązują nadal.
Otwarcie zamkniętych dotąd placówek, w tym również galerii handlowych, które są nie tylko miejscami zakupów, ale też zakładami pracy, sprawiło, że na ulicach znów wzmógł się ruch. – Także w komunikacji miejskiej – stwierdza Justyna Góźdź z Zarządu Transportu Miejskiego.
Efekt jest taki, że od poniedziałku łatwiej można trafić na autobus lub trolejbus, którym jedzie więcej osób niż pozwalają na to przepisy wprowadzone w związku z epidemią. Przyznaje to zresztą sam Zarząd Transportu Miejskiego. – Obecne przekroczenia na niektórych kursach nie są jeszcze tak duże, więc sytuacja jest stabilna – tłumaczy Góźdź. – Niemniej jednak utrzymanie narzuconych, bardzo restrykcyjnych limitów będzie w dłuższej perspektywie z pewnością trudne.
Ostrzej stawia sprawę sam Ratusz, który wprost apeluje do szefa rządu o zmianę obowiązujących przepisów.
– Pozostawienie dotychczasowego limitu przewożonych pasażerów w pojazdach komunikacji publicznej jest nie do zaakceptowania – pisze prezydent Krzysztof Żuk do premiera Mateusza Morawieckiego.
Według prezydenta Lublina utrzymanie obecnych ograniczeń spowoduje „zatory w sprawnym przemieszczaniu się ludzi”. – Będą oni grupować się na przystankach w oczekiwaniu na kolejne pojazdy, przez co znacząco wydłuży się czas przejazdu komunikacją publiczną – pisze Żuk do szefa rządu. – Ponadto oczekujące na pojazd osoby, wbrew zaleceniom, będą grupować się na przystankach komunikacji miejskiej, często nie przestrzegając bezpiecznego dystansu.
Szefowie lubelskiego transportu obawiają się również zapaści finansowej spowodowanej radykalnym skurczeniem się strumienia pieniędzy ze sprzedaży biletów. Pod koniec marca spadek wpływów, o czym już informowaliśmy, wynosił 90 proc. W kwietniu dochody z biletów były o 81 proc. niższe od tych z kwietnia zeszłego roku.
Na dłuższą metę poważnym problemem może się okazać znalezienie przez ZTM pieniędzy na zapłatę za kursy wykonane przez przewoźników. – Pesymistyczne prognozy zakładają spadek wpływów nawet o 50 proc., czyli o 40 mln zł w skali roku – przyznaje Góźdź. – Oczywiście scenariuszy dalszego rozwoju sytuacji może być wiele.