Spore kłopoty ma MOSiR z szybkim przejęciem kontroli nad Mariną od fundacji, która miała tu zbudować ośrodek dla żeglarzy. Miasto liczy na to, że zdoła wyegzekwować choć część z 5 milionów zł, które fundacja ma zapłacić jako karę za niedotrzymanie obietnic
- Sytuacja jest troszeczkę patowa, fundacja nie ma żadnych organów, a my poczyniliśmy wszelkie możliwe kroki prawne zmierzające do faktycznego przejęcia władztwa na tym terenie - mówi Tomasz Grodzki, prezes MOSiR. - Przejmiemy wszystkie tereny otwarte, kłopot mogą sprawiać pomieszczenia zamknięte. Nie mamy prawa tam wejść siłą.
Mimo wszystko spółka ma nadzieję na choćby częściowe wyegzekwowanie kary finansowej. - Według naszych informacji na kontach Lubelskiego Centrum Żeglarstwa powinny być jeszcze jakieś środki, bo do końca roku poddzierżawcy płacili fundacji - mówi prezes MOSiR.
Wszystko zależy teraz od sądowego likwidatora fundacji. Miejska spółka liczy na to, że zdoła również przejąć przygotowaną przez LCŻ dokumentację ośrodka żeglarskiego. - Według naszych informacji jej wartość jest dość znaczna - przyznaje Grodzki. To właśnie MOSiR oraz samorząd Lublina miałby sam zbudować ośrodek. - Jeżeli nie uda nam się tej dokumentacji przejąć, to przystąpimy do sporządzenia nowej - zapowiada prezes.
Inwestycja w pigułce
Barwne wizualizacje ośrodka pojawiły się w 2009 r. Rada Miasta na wniosek prezydenta zgodziła się, by teren został wystawiony na przetarg. Fundacja wygrała ten przetarg w 2010 r., ale umowa została zawarta dopiero w 2011 r., bo wtedy wygasła ta zawarta przez MOSiR z poprzednim dzierżawcą.
W 2013 r. fundacja poprosiła miasto o pieniądze na inwestycję, a prezydent skierował do radnych projekt uchwały o wyłożeniu na ten cel 8 milionów zł z miejskiej kasy. Po fali krytyki prezydent wycofał się z tej propozycji, fundacja nie miała pieniędzy na budowę ośrodka, a z jej władz po pewnym czasie zaczęły odchodzić kolejne osoby, aż z LCŻ została wydmuszka.