Potomkowie dziesięciu rodzin z Lubelszczyzny odebrali w poniedziałek na KUL medale „Sprawiedliwy wśród narodów świata”. Izraelskie odznaczenia nadaje się osobom, które podczas II wojny światowej ratowały innych, choć mogły za to stracić życie
Gdyby nie rodzina Sokołów i Edward Turek, nie przeżyłoby pięć osób, które mają dziś na świecie blisko 140 potomków – wyliczał Josh Korn, syn ocalałej Dviry Shamai z domu Popowskiej.
– Ich sąsiedzi mogli mówić o nich, że są zwykłymi ludźmi, ale byli niezwykli, bo nie tylko wiedzieli, jak się właściwie zachować, ale robili to mając świadomość, że mogą za to stracić życie. Co się zresztą stało w przypadku Edwarda Turka. Dlatego w imieniu swoim i tych 140 żyjących osób oraz naszych przyszłych potomków mogę powiedzieć tylko jedno: Dziękuję.
Latem 1943 roku Edward Turek przekonał swoją siostrę Juliannę Sokół oraz jej męża i synów do pomocy rodzinom zamkniętym w getcie w Żelichowie. Sokołowie przez rok ukrywali w piwnicy swojego domu we wsi Wilczyska 24 Żydów. W połowie 1944 r. ponad połowę z nich zabiła grupa uzbrojonych Polaków. Cztery tygodnie przed wyzwoleniem wielu pozostałych zbiegów wraz z samym Turkiem rozstrzelało Gestapo powiadomione o ukryciu Żydów przez sąsiadów Sokołów.
Dzięki bohaterskiej rodzinie wiele osób jednak przeżyło. Wśród nich znaleźli się m.in. Chaim i Perła Weinberg, Sara Benson, Salomon i Adam Weinbergowie, Dwojra Shamai i Monisz Rozekiund.
Tytuł „Sprawiedliwi wśród narodów świata” otrzymali wczoraj także Jan Kulik i jego matka Marianna Kulik oraz Elżbieta Ważna, którym życie zawdzięcza Rajzel Finkelsztajn i Hana Spiseisen. Medal pośmiertnie przyznano także Feliksie i Stanisławowi Gajdom, którzy uratowali Dinę Rotsztein. Gajdowie, biedne małżeństwo zarabiające na życie pilnowaniem łąki, z której wydobywano torf, mieszkali w Małej Kłodzie pod Puławami. To właśnie na łące zbudowali schron, w którym mogli ukryć się Żydzi uciekający z kurowskiego getta. Dinę Rotsztein z domu Rycer ukrywali jednak we własnym jednoizbowym domu.
– Pamiętam ją, chociaż byłam malutkim dzieckiem – opowiada Sabina Kustra, córka odznaczonych. – Dina miała wtedy 15 lat i kiedy do domu wchodził ktoś obcy chowała się pod wysokim łóżkiem, które specjalnie po to zbił nasz tata. Mówiłam do niej „ciociu”. Żyła z nami bardzo długo, a mama mówiła, że jest jej ósmym dzieckiem, bo było nas w domu już siedmioro.
Oprócz Diny rodzice pomagali także innym osobom, które prosiły o pomoc. Czasami zostawali u nas na noc lub dwie, albo po prostu zjedli coś i szli dalej. Moi rodzice nie wyobrażali sobie, by można im nie pomóc.