Pod hasłem „Lublin dla rowerów” lubelscy rowerzyści w ramach „Europejskiego dnia bez samochodu” spotkali się wczoraj z kandydatami na prezydenta Lublina. Przyjechali oni pełni nadziei na zmianę sytuacji rowerzystów w Lublinie, ale – jak podkreślali w rozmowie z reporterką Dziennika – byli rozczarowani złożonymi deklaracjami.
Pan Wojciech z Lublina podkreśla, że przejechał już 85 tys. kilometrów
w ciągu 7 lat. – Największym problemem Lublina jest zbyt duża liczba samochodów. Po mieście można jeździć jedynie rekreacyjnie, a nie wyczynowo. To jest problem nie tylko lubelski. Chciałbym jeździć w dłuższe trasy, ale na terenie podmiejskim bardzo łatwo może dojść do wypadku
i jest to niebezpieczne – ocenia.
– To jest zwykła kiełbasa wyborcza – ocenia pan Mieczysław z osiedla Kalinowszczyzna. – Jestem zagorzałym rowerzystą. Nigdy nie kupiłem sobie samochodu. Dlaczego w innych krajach mógłbym sobie spokojnie jeździć do pracy,
a w Lublinie nie mogę. – Jeżdżę rowerem od 1985 roku – chwali się Bogusława Nowodworska. – Mam już 61 lat i należę do Klubu Turystyki Kolarskiej „Wielocyped”. Od 12 lat jeżdżę z rodziną na wczasy rowerowe. Mam propozycję do władz miasta, by tę część chodnika, na której parkują samochody przebudować na ścieżki rowerowe. Auta powinny parkować na parkingach, a nie blokować przejście pieszym i utrudniać poruszanie się rowerem. Po drugie tak pięknie przebudowano Dworzec PKP, a zapomniano o rowerzystach. Jeśli ktoś z bagażem chce przyjechać na dworzec rowerem, to nie ma możliwości wjazdu. Trzeba by to zrobić teraz.
W ocenie pana Zbigniewa z Czechowa wszystkie deklaracje złożone przez kandydatów były zwykłą kampanią wyborczą. – I tak jak dojdą do władzy zapomną o elektoracie wśród rowerzystów – stwierdził.
Z rowerzystami pod lubelskim Ratuszem spotkało się dwóch
z kandydatów na prezydenta Lublina: Jacek Sobczak i Jarosław Urban.
Później na placu Łokietka policjanci bezpłatnie znakowali rowery. Organizatorem „Europejskiego dnia bez samochodu” był Ośrodek Informacji Ekologicznej.