Rozmowa z Dorotą Dobrzańską, sędzią Sądu Okręgowego w Lublinie.
• Jak ocenia pani to, co dzieje się w ostatnim czasie w wymiarze sprawiedliwości?
– Stażu mam prawie 30 lat i przez tyle lat wykonywałam swój zawód tak, jak mnie uczono. Wydawało mi się, że w spokoju doczekam stanu spoczynku – nie będę musiała wychodzić na ulicę, nie będę musiała uciekać się do takich protestów, do jakich w tej chwili dochodzi. Muszę powiedzieć, że to, co się dzieje, skłania nas do tego, by wyjść na ulicę, bo chyba w większości sędziów kipi to, że dzieje się coś strasznego. To jest rzecz niebywała, że sędziego pociąga się do odpowiedzialności dyscyplinarnej za wydane przez niego rozstrzygnięcie. Takie rozstrzygnięcie może podlegać tylko kontroli instancyjnej i właśnie na tym polega niezawisłość sędziowska, że sędzia jest zobowiązany do przestrzegania prawa i odpowiada przed prawem i swoim sumieniem.
Natomiast zawieszanie sędziów... Sędzia Igor Tuleya nie popełnił żadnego deliktu dyscyplinarnego, bo to, co zrobił, ma oparcie w Kodeksie postępowania karnego. Sędzia Paweł Juszczyszyn, dopominając się o listy poparcia do KRS, które de facto później zostały ujawnione, działał w ramach swoich uprawnień. Przekroczenie wszelkich norm doprowadziło nas do tego, że znajdujemy się w tym miejscu.
• Czy pani albo ktoś kogo pani zna, spotkał się z próbą naruszenia niezależności sędziowskiej?
– Muszę przyznać, że akurat w okręgu lubelskim nie. Jeszcze tego nie doświadczyliśmy. Natomiast słyszymy o przypadkach, na przykład, sędziów z Krakowa, sędziów pracy, którzy przywracali prokuratora Mariusza Krasonia i już interesuje się nimi rzecznik dyscyplinarny. Interesuje się też sędziami z Bydgoszczy, którzy orzekali w sprawie sędziego Juszczyszyna. Można powiedzieć, że może lada moment, o ile dotkniemy jakichś newralgicznych kwestii, niewygodnych dla obozu rządzącego.
• Na wtorkowym proteście w Lublinie padło sformułowanie, że rośnie potrzeba przeprowadzenia strajku wymiaru sprawiedliwości. Patrząc jednak na niewielkie zainteresowanie manifestacjami, taki strajk pozostaje raczej w sferze marzeń...
– Chyba tak. Nie słyszałam w naszym środowisku, aby była o tym mowa, nawet ze strony zarządu głównego Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”. Jak rozmawiam z kolegami i koleżankami, wiem, że część osób – i to chyba większość – ustawia się na pozycjach wygodnych, aby to przeczekać, aby się nie narażać. Ja mam taki charakter i nie jestem w stanie spokojnie usiedzieć i wychodzę na ulicę. Wiem, że wiele osób zachowuje się tak bardziej koniunkturalnie.
• Nie obawia się pani pokazywać publicznie na takich zgromadzeniach?
– Nie. Zapadły mi w pamięć słowa, już nie pamiętam czyje: Odwaga nie polega na tym, żeby nie odczuwać strachu, ale na uznaniu, że coś jest ważniejsze niż strach.
• Istotnym czynnikiem powodzenia protestów jest poparcie społeczne. Wydaje się, że w tym przypadku jest ono bardzo małe...
– Tak, ale myślę, że to jest naturalne zjawisko. Widzimy to też na Strajku Kobiet. To się wypala. Chcielibyśmy, żeby było, ale pierwszy impet, kiedy wychodzi się po raz pierwszy na ulicę, jest najsilniejszy. Chcemy zaznaczać swoją obecność.