Kilku milionów złotych odszkodowania domaga się mężczyzna, który spędził półtora roku w areszcie, podejrzany o zabójstwo kolegi. Ma pretensje, że nikogo nie było stać nawet na słowo "przepraszam”.
Policjanci odkopali jego ciało w lesie pod miastem w 2007 r. Wytypowali podejrzanych – kolegów Marzędy: Krzysztofa P., Roberta W. i Pawła Guza. Wszyscy widzieli się z ofiarą w wieczór, gdy zginął. Zostali tymczasowo aresztowani.
W 2009 r. Sąd Okręgowy w Lublinie skazał na dożywocie Krzysztofa P., uznając, że zabójca działał sam. To oznacza, że Paweł Guz przesiedział rok i pięć miesięcy (do grudnia 2008 r.) bez powodu. Był niewinny.
Teraz szuka prawnika. Będzie domagał się kilku milionów złotych odszkodowania. Opowiedział o tym w telewizyjnym Magazynie Ekspresu Reporterów. Założył też stronę internetową sprawiedliwapolska.pl, która ma być forum dla obywateli skrzywdzonych przez instytucje państwowe.
– Mimo że nie miałem nic wspólnego ze sprawą, zostałem okrzyknięty w mediach i w społeczeństwie jako ten, który dopuścił się makabrycznej zbrodni wraz z dwoma rzekomo wspólnikami. Podstawą do mojego zatrzymania były tylko zeznania faktycznego mordercy, który chciał się uchylić od winy i pomawiał niewinne osoby. Niestety, wystarczyło to, by przetrzymywać niewinnych ludzi w więzieniu – mówi teraz Paweł Guz.
Jego areszt był co trzy miesiące przedłużany (decyzją sądu, na wniosek prokuratury).
– Proszę sobie wyobrazić kilkaset dni życia w niepewności. Bo możesz dostać dożywotnie więzienie za nic! – podkreśla pokrzywdzony. – Niestety, do dziś nikt nie przyznał się do błędu: ani policja, ani prokuratura, ani sąd – dodaje Guz. – Nikt nie poniósł odpowiedzialności za tragedię, którą mi zgotowano. Nikt się tym nie przejmuje, że zrobili ze mnie mordercę. Nikt mi nawet "przepraszam” nie powiedział.
Co na to prokuratura? – Na etapie wstępnym areszt był jedynym możliwym środkiem zapobiegawczym w sytuacji, gdy Krzysztof P. wskazał Pawła G. i Roberta W. jako współsprawców zabójstwa – mówi Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
– Na początku nie było dowodów, które pozwoliłyby obalić jego wyjaśnienia. Potrzeba było kilkudziesięciu opinii biegłych, by stwierdzić, że Paweł G. i Robert W. nie popełnili zarzucanego im czynu.