Jedno jest pewne. Pracę w szpitalu przy al. Kraśnickiej w Lublinie straci 250 osób. Taki sygnał na piśmie dyrekcja szpitala dała związkom zawodowym. Pod słowami "grupowym zwolnieniem zostaną objęte wszystkie grupy zawodowe” podpisał się Ryszard Sekrecki, główny dyrektor.Poza liczbą 250 oficjalnie nie wiadomo nic więcej - kto konkretnie, z jakich oddziałów, ilu lekarzy, pielęgniarek, salowych, urzędników itd. To pierwsze tak duże zwolnienia grupowe. Nic dziwnego, że wywołują olbrzymie emocje.
Czy słyszeliście o zwolnieniach?
Przy stoisku z gazetami zatrzymała się kobieta w białym fartuchu. Przeglądając poniedziałkowy Dziennik Wschodni zwróciła uwagę na artykuł "Wyprowdzeni hurtem ze szpitala”, informujący o planowanych redukcjach. - Dowiaduję się o tym z gazety - zagadnięta przeze mnie podjęła rozmowę, w czasie której okazało się, że jest technikiem laboratoryjnym. - W szpitalu przepracowałam kilkanaście lat. Jesienią ubiegłego roku obcięto mi pół etatu. Zarabiam 350 zł. Żyję w strachu. Tylko niech pani nie podaje mojego nazwiska, bo chcę utrzymać chociaż tę połówkę.
Na szpitalnych korytarzach mówi się, że najwięcej wśród zwalnianych będzie z personelu technicznego i pomocniczego. Kolejne kroki skierowałam więc do pracowni rentgenowskiej. Maciej Blachani, kierownik techników rtg ze spokojem przyznał, że zna najnowsze wieści o zwolnieniach. Dodał, że w całym szpitalu jest 23 techników rtg ze średnią pensją 800 zł. - Za dużo nas nie jest - ocenił. - Tworzymy młody zespół. Może unikniemy zwolnień.
Do rozmowy włączyli się inni technicy. - Zwolnienia są nieprzyjemne dla obydwu stron - zauważył jeden. - Dyrektor Sekrecki jest pozytywnie odbierany przez pracowników. Podobnie było z dyrektorem Czarnackim. No, tylko Ciszewski był nieprzyjemnym epizodem i pomyłką.
- Myślę, że Sekrecki oszczędzi jedynych żywicieli rodzin - dodaje trzeci. - Pracują tu kobiety, których mężowie stracili pracę w Daewoo.
Niewesołe miny mieli wczoraj laboranci z Zakładu Diagnostyki Laboratoryjnej. Pracuje ich tutaj 30. Badają próbki krwi, moczu, kału pacjentów ze szpitala oraz przychodni, z którymi szpital ma umowy na diagnostykę. Dziennie każdy z pracowników wykonuje średnio 50 badań. - Przed reformą służby zdrowia robiliśmy więcej - mówią. - Teraz lekarze nie wystawiają lekką ręką skierowań na badania. Wiadomo dlaczego. Ich koszty muszą pokryć z własnego budżetu. A diagnostyka laboratoryjna jest droga.
Czują, że część z nich może stracić posadę. Podkreślają, że kochają tę pracę. W dowód pokazują mi paski z wypłatami. Na rękę - od 500 do 800 zł. - Tak mała zapłata świadczy, że to hobby - komentują z goryczą.
Czy słyszeliście o zwolnieniach?
Przy stoisku z gazetami zatrzymała się kobieta w białym fartuchu. Przeglądając poniedziałkowy Dziennik Wschodni zwróciła uwagę na artykuł "Wyprowdzeni hurtem ze szpitala”, informujący o planowanych redukcjach. - Dowiaduję się o tym z gazety - zagadnięta przeze mnie podjęła rozmowę, w czasie której okazało się, że jest technikiem laboratoryjnym. - W szpitalu przepracowałam kilkanaście lat. Jesienią ubiegłego roku obcięto mi pół etatu. Zarabiam 350 zł. Żyję w strachu. Tylko niech pani nie podaje mojego nazwiska, bo chcę utrzymać chociaż tę połówkę.
Na szpitalnych korytarzach mówi się, że najwięcej wśród zwalnianych będzie z personelu technicznego i pomocniczego. Kolejne kroki skierowałam więc do pracowni rentgenowskiej. Maciej Blachani, kierownik techników rtg ze spokojem przyznał, że zna najnowsze wieści o zwolnieniach. Dodał, że w całym szpitalu jest 23 techników rtg ze średnią pensją 800 zł. - Za dużo nas nie jest - ocenił. - Tworzymy młody zespół. Może unikniemy zwolnień.
Do rozmowy włączyli się inni technicy. - Zwolnienia są nieprzyjemne dla obydwu stron - zauważył jeden. - Dyrektor Sekrecki jest pozytywnie odbierany przez pracowników. Podobnie było z dyrektorem Czarnackim. No, tylko Ciszewski był nieprzyjemnym epizodem i pomyłką.
- Myślę, że Sekrecki oszczędzi jedynych żywicieli rodzin - dodaje trzeci. - Pracują tu kobiety, których mężowie stracili pracę w Daewoo.
Niewesołe miny mieli wczoraj laboranci z Zakładu Diagnostyki Laboratoryjnej. Pracuje ich tutaj 30. Badają próbki krwi, moczu, kału pacjentów ze szpitala oraz przychodni, z którymi szpital ma umowy na diagnostykę. Dziennie każdy z pracowników wykonuje średnio 50 badań. - Przed reformą służby zdrowia robiliśmy więcej - mówią. - Teraz lekarze nie wystawiają lekką ręką skierowań na badania. Wiadomo dlaczego. Ich koszty muszą pokryć z własnego budżetu. A diagnostyka laboratoryjna jest droga.
Czują, że część z nich może stracić posadę. Podkreślają, że kochają tę pracę. W dowód pokazują mi paski z wypłatami. Na rękę - od 500 do 800 zł. - Tak mała zapłata świadczy, że to hobby - komentują z goryczą.
Niepokój wśród pielęgniarek i lekarzy
Ostrożnie do zapowiedzianych redukcji podchodzi Mariola Orłowska, przewodnicząca Związku Pielęgniarek i Położnych w szpitalu. - Nie wiem ile wśród zwalnianych będzie pielęgniarek i położnych - mówi. - Jako związek zgodzimy się tylko na niewielkie redukcje wśród osób w wieku przedemerytalnym i na rencie.
Najmniej zagrożeni z całego personelu czują się chyba lekarze. - Jako grupa zawodowa będziemy się bronić - zapewnił hardo jeden z nich. - Ale jasne, że nie możemy zostać sami, bez pomocy innych pracowników.
Wojciech Kosikowski, przewodniczący Związku Zawodowego Lekarzy w szpitalu rozmawia na ten temat niechętnie. - To jest drażliwa sprawa. Nie było jeszcze żadnych konkretnych rozmów. Niezobowiązująco mówiło się tylko o osobach z uprawnieniami emerytalnymi - mówi krótko.
Tendencje restrukturyzacyjne w całym kraju polegają m.in. na likwidacji łóżek ginekologicznych, położniczych, pediatrycznych. Niewykluczone, że to właśnie ten kierunek przemian zmobilizował do działania lekarzy ginekologów-położników. Jesienią ubiegłego roku jako pierwsi w szpitalu wyszli z propozycją - a inni podjęli temat - o przejściu na trzy-czwarte etatu, aby zachować pracę. Dyrekcja podchwyciła pomysł, dorzucając zarazem swoje propozycje w postaci bezpłatnych urlopów i darowizn. Negocjacje na ten temat skończyły się niczym. - Zdania wśród pracowników były podzielone. Jedni chcieli, inni nie - mówi dyrektor Sekrecki.
W ocenie niektórych lekarzy to dyrekcja zmieniła politykę i przystąpiła do zwolnień. - Każdy z oddziałów ma nadzieję, że jego redukcje nie dotkną - mówi dr Dariusz Włodarczyk z ginekologii. - Jak wszyscy, my także obawiamy się. Wiem, że w szpitalach likwiduje się łóżka ginekologiczne. Może nas to nie spotka, bo mamy pełne obłożenie.
Klucze do zwolnień
Na razie można jedynie snuć domysły i przypuszczenia. Jednym z tropów mogą być straty, jakie przyniósł każdy z oddziałów. Logiczne, że ten, który wygenerował za miniony rok największe, najbardziej zaciśnie pasa. Który? Tego dyrektor Sekrecki nie chciał ujawnić. Ale Dziennik dowiedział się, że za pierwsze półrocze 2001 r. pediatria miała 1 mln długu, kardiologia przyniosła 738 tys. zł strat, anestezjologia i intensywna terapia - 1,6 mln, oddział chorób wewnętrznych - 461 tys., neurologia - 483 tys. Tylko po cięciach jest pediatria. Pod koniec ubiegłego roku oddział zmniejszono z 5 do 2 kondygnacji, znacznie przy tym redukując personel.
Można też kierować się obłożeniem oddziałów i ciąć te, na których jest ono najmniejsze. - Obłożenie zależy od sezonowości - kluczy dyr. Sekrecki. - Ale generalnie wszędzie jest pełne. Największe na kardiologii oraz internie.
Szukając kryteriów do redukcji można wziąć pod uwagę zatrudnienie na oddziałach i zwalniać tam, gdzie jest najliczniejsze zatrudnienie. - Na przykład najwięcej lekarzy mają oddziały neurologiczny, ginekologiczny oraz internistyczny - powiedział przyciśnięty dyr. Sekrecki.