Lubelski Instytut Pamięci Narodowej ujawnił Ryszardowi Benderowi cztery nazwiska agentów, którzy na niego donosili. Bender publicznie wymienił dwa. Pozostałe trzyma w tajemnicy.
I - przynajmniej na razie - ich nie ujawni.
• A te osoby, o których pan wie, to jakieś znane postaci?
- Na pewno ujawnienie tych nazwisk narobiłoby wielkiego zamieszania w środowisku.
Na początku tygodnia abp Józef Życiński ujawnił prasie dekret, w którym zakazał lubelskiemu Klubowi Inteligencji Katolickiej (jego szefem jest Bender) używania w nazwie określenia "katolickiej”. Prezes KIK nie zgadza się ani z decyzją arcybiskupa, ani z powodami, dla których ją powziął. W odpowiedzi ujawnił informacje przekazane mu przez IPN. Według dokumentów instytutu Ryszard Gajewski, dyrektor wydziału w Urzędzie Miasta Lublin i ks. prof. Stanisław Kowalczyk, wykładowca KUL, byli tajnymi współpracownikami służb specjalnych. Obydwaj związani byli z lubelskim KIK.
Wiadomość ta spowodowała poruszenie w Lublinie. Prezydent Andrzej Pruszkowski nie kryje zdziwienia z faktu, że jeden z jego dyrektorów okazał się tajnym współpracownikiem. - Poznaliśmy się dawno temu, może jakieś dwadzieścia lat.
Zdziwiony wydaje się także sam dyrektor. - Nie współpracowałem z bezpieką - zarzeka się Gajewski. - Muszę najpierw dowiedzieć się, jakie mam możliwości wyjaśnienia sprawy w IPN.
Prof. Mirosław Piotrowski, kierownik Katedry Historii Najnowszej KUL, nie ma jednak wątpliwości. - Jeżeli ktoś figuruje w ewidencji informatorów służb specjalnych, to znaczy, że był ich współpracownikiem - zapewnia Piotrowski. - Nie spotkałem się z ani jednym przypadkiem sfałszowania tajnych akt. Pytanie tylko jak bardzo był oddany taki współpracownik. Czy donosił rok, czy dwadzieścia pięć lat.
Gajewski może się zwrócić do prezesa IPN o ponowne sprawdzenie, czy figuruje w dokumentach jako tajny współpracownik. - Jeśli prezes utrzyma poprzednie stanowisko, można je będzie zaskarżyć do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego - mówi Marcin Nowak, rzecznik lubelskiego IPN.