(M. Kaczanowski)
- I do sklepu po bułkę też nie można pójść.
- To w ogóle jest niebezpieczne, boję się, że gdyby coś się stało - np. pożar - to nie moglibyśmy uciec - dodaje kolejny.
Ale nie wszyscy są tego zdania. - Można też znaleźć jakieś plusy - twierdzi inny uczeń. - No jakie?! - obrusza się reszta klasy. - Ktoś z zewnątrz nie może wejść - tłumaczy Paweł Ryński, przewodniczący klasowego samorządu. - Też mi ochrona! - ripostują koledzy.
Tylko część z nich uczy się w tej szkole od kilku lat. Niektórzy kontynuują tu naukę rozpoczętą w innych szkołach. Bywa, że dopiero od kilku dni. Są zaskoczeni kłopotami z opuszczeniem placówki i ta sytuacja wcale im się nie podoba.
- Drzwi do szkoły były zawsze zamykane - mówi dyr. Maria Adamska. - Co prawda ostatnio - w trakcie przeprowadzki - nie było to tak rygorystycznie przestrzegane, ale uprzedzałam uczniów, że w tym tygodniu powrócimy do tego zwyczaju. Rodzice o tym wiedzą. Jeśli życzą sobie, aby dziecko zwolnić z lekcji - piszą mu zwolnienie. Gdy uczeń zachoruje - o jego wyjściu ze szkoły decyduje nauczyciel. Jesteśmy odpowiedzialni za bezpieczeństwo powierzonych nam uczniów i jako prawnik z wykształcenia, wiem, że nie naruszamy swobód obywatelskich.
Rodziców - w przeciwieństwie do uczniów - nie martwi, że ich pociechy nie mogą wydostać się ze szkoły przed ostatnim dzwonkiem.
- Mnie zamykanie drzwi wejściowych do szkoły na klucz w ogóle nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - mówi Krystyna Błaszczak, matka jednego z uczniów. - Syn uczy się tam od kilku lat, jestem o niego spokojna. To nie ma znaczenia, czy dziecko ma lat 8 czy 18 - kiedy idzie do szkoły, to ma się tam uczyć, a nie wałęsać po okolicy.