Lekarze wypuścili ją ze szpitala. Pół godziny później zmarła - ze łzami w oczach mówi pani Teresa, sąsiadka Anny Kowalskiej z Lublina. Szpital twierdzi, że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami.
Wszystko działo się w czwartek. Pani Anna zasłabła na chodniku. Ktoś wezwał pogotowie. Karetka zawiozła ją do PSK nr 4 w Lublinie. - Pacjentce zostały podane leki obniżające ciśnienie, wykonaliśmy niezbędne badania - mówi Marta Podgórska, rzecznik szpitala. - Po dwóch godzinach jej stan na tyle się poprawił, że lekarz i pacjentka wyrazili zgodę na jej powrót do domu.
- Mój mąż pojechał do szpitala, żeby zorientować się, czy może pomóc. Wrócił, bo był przekonany, że pani Anna zostanie w szpitalu; wyglądała na bardzo osłabioną - mówi pani Teresa. - Nie zdążył nawet zdjąć kurtki, gdy usłyszeliśmy domofon. To była ona. Prosiła o pomoc w wejściu po schodach, bo nie była w stanie sama iść.
Pani Anna przyjechała taksówką. Kierowca wziął od niej niecałe 8 zł, bo nie miała więcej przy sobie. - Zanieśliśmy ją do domu na taborecie - dodaje sąsiadka. - Po kilku minutach zaczął się atak. Zadzwoniliśmy po pogotowie. Niestety, było za późno. Umierała na moich rękach - dodaje ze łzami w oczach.
Do umierającej przyjechała ta sama karetka co wcześniej. Lekarz był zaskoczony, że kobieta nie została w szpitalu. Natychmiast zawiadomił policję.
Kobieta mieszkała sama. - Anna była sprawna, chorowała na cukrzycę, ale była bardzo żywotna - mówi jej przyjaciółka. - Nie zależy mi na karaniu lekarza, który ją wypisał do domu. Ale może następnym razem zastanowi się kilka razy, zanim postąpi podobnie.
Sprawą zajmuje się już prokuratura. - Ustalamy przyczyny śmierci kobiety - mówi Dorota Fałek, zastępca prokuratora rejonowego Prokuratury Rejonowej Lublin-Północ. - Zabezpieczamy dokumentację medyczną. We wtorek przeprowadzona zostanie sekcja zwłok.
Co na to szpital? - Musimy poczekać na wyniki sekcji zwłok, na razie nic nie można więcej powiedzieć - mówi Podgórska.