Miejscem podjazdowej wojny stał się teren, na którym działał Lubelski Klub Jeździecki. Kilka razy wzywano tu policję, do akcji zaangażowano prokuraturę, a rodziny sąsiadujące ze stajniami boją się, że znów ktoś odetnie dopływ wody do ich budynku.
– Nawet śpimy jak na szpilkach, bo boimy się, że znowu coś się stanie – mówi jeden z mieszkańców budynku sąsiadującego ze stajniami. – My nie opowiadamy się tutaj po żadnej stronie konfliktu. Ale nie chcemy być jego przypadkowymi ofiarami.
Skąd wziął się spór
Teren, na którym przez lata działał Lubelski Klub Jeździecki, jest własnością miasta, a zarządza nim miejska spółka MOSiR. Klub jedynie dzierżawił nieruchomość od spółki, ale przestał płacić czynsz, więc umowa została wypowiedziana, a sprawa trafiła do sądu.
Dwa wyroki nakazały klubowi spłacić dług. Jego egzekucją zajął się komornik, który m.in. sprzedał konie, ale odzyskał małą część należności. Trzeci wyrok, też prawomocny, nakazał eksmisję LKJ. Klub obiecał, że opuści teren w marcu, ale nie dotrzymał słowa, więc MOSiR poszedł do komornika.
Wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Zabrali ludziom wodę
– Pani prezes LKJ poinformowała nas dzień wcześniej, telefonicznie i przez sms, że nie będziemy mieć wody, bo ona jest zarządcą tego terenu i tak sobie postanowiła – mówi mieszkaniec domu sąsiadującego ze stajniami.
– W budynku przy Ciepłej 7 są trzy lokale komunalne, mieszka w nich dziewięć osób – mówi Łukasz Bilik, rzecznik Zarządu Nieruchomości Komunalnych. – Problem polega na tym, że budynek jest zaopatrywany w wodę z hydroforni, która jest zasilana z licznika elektrycznego znajdującego się na terenie LKJ.
Urządzenia rzeczywiście zostały wyłączone i pomimo panujących wówczas wysokich temperatur lokatorzy nagle zostali bez wody. – Próbowaliśmy na wszelkie możliwe sposoby porozumieć się z panią prezes LKJ, żeby przepisać ten licznik na nas, chcieliśmy płacić za ten prąd, ale bezskutecznie – mówi Bilik. – Pani prezes utrzymywała, że urządzenia hydroforni należą do niej i zabierze je ze sobą, gdy będzie się stąd wyprowadzać. W pewnym momencie urwał nam się kontakt, pani prezes nie podejmowała korespondencji, nie odbierała telefonów.
– Działając w stanie wyższej konieczności, by zapewnić wodę mieszkańcom, wyznaczyliśmy komisję, która w asyście policji weszła na ten teren, aby włączyć urządzenia odpowiedzialne za dostawę wody – mówi Miłosz Bednarczyk, rzecznik MOSiR.
LKJ kontratakuje
– Kilka godzin później woda znów została odłączona od budynku – opowiada Bednarczyk. – Dlatego ponownie weszliśmy tam w asyście policji, dostawa wody została wznowiona. Musieliśmy założyć własne kłódki, żeby zabezpieczyć dostęp do tych urządzeń.
– Jesteśmy wdzięczni MOSiR-owi za to, że bardzo szybko zainterweniował w tej sprawie i za szybkie przywrócenie dostaw wody – mówi mieszkaniec domu. – Boimy się tylko, że do czasu wyprowadzki LKJ sytuacja się powtórzy.
Oburzona wymianą kłódek szefowa klubu jeździeckiego powiadomiła policję. – Prowadzimy obecnie dwa postępowania sprawdzające – przyznaje Kamil Gołębiowski, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Lublinie. – Jedno z nich dotyczy naruszenia miru domowego po zawiadomieniu prezes LKJ, że bez jej wiedzy ktoś wszedł i zamienił kłódki na terenie obiektu. Drugie postępowanie dotyczy utrudnienia w korzystaniu z wody przez mieszkańców znajdującego się tu budynku.
Prokurator w LKJ
Również prokuratura zajmuje się sprawą LKJ. – Potwierdzam, że złożyliśmy zawiadomienie dotyczące niszczenia i przywłaszczenia mienia, ponieważ dotarły do nas informacje o tym, że są wycinane i wywożone ogrodzenia padoku. Te ogrodzenia są częścią ośrodka jeździeckiego dzierżawionego przez LKJ i stanowią majątek miasta – mówi Bednarczyk. – Oczywiście nie mamy żadnych dowodów na to, by wycinała i wywoziła je pani prezes, czy ktokolwiek z klubu, ale w sytuacji, gdy klub zajmuje ten teren, to również za niego odpowiada.
Coraz bliżej eksmisji
W połowie czerwca komornikowi udało się skutecznie doręczyć prezes LKJ zawiadomienie dotyczące egzekucji. Klub został poinformowany, że ma dobrowolnie wydać teren do połowy lipca. – Jeżeli tak się nie stanie, wtedy komornik wkroczy tam w asyście policji – podkreśla rzecznik MOSiR.
Czy konieczna będzie akcja komornika, czy teren będzie zwolniony po dobroci?
– Nie będę z wami rozmawiała – stwierdziła Monika Kozicka-Gradziuk, prezes LKJ, która oddzwoniła do nas po południu. – Niech pan pisze bzdury, jakie pan chce.