Monitoring, dzięki któremu wiadomo, czy sieć komputerowa wykorzystywana jest wyłącznie w celach służbowych, działa od niedawna w Lubelskim Urzędzie Wojewódzkim
W LUW dostęp do Internetu ma 150 osób, czyli niemal co trzeci zatrudniony. Od początku roku po raz pierwszy w dziejach urzędu, każdy z nich jest objęty monitoringiem, czyli systemem kontroli, dzięki któremu można sprawdzić, do kogo wysyła pocztę elektroniczną czy na jakie wchodzi strony. - Komputer, jak i cała sieć, jest własnością urzędu. Chodzi o to, by pracownicy wykorzystywali ten sprzęt wyłącznie w celach służbowych - mówi Mirosław Wyłupek dyrektor Biura Dyrektora Generalnego LUW.
Zdaniem dyr. Wyłupka dzięki monitoringowi urząd znacznie ograniczy koszty. - Jakiego rzędu? Nie robiliśmy symulacji. Ale głównie zaoszczędzimy na tym, że pracownicy nie będą tracili czasu na siedzenie przed monitorem komputera i oglądanie stron, które nie mają nic wspólnego z wykonywanymi przez nich obowiązkami czy zadaniami - tłumaczy.
Urząd ma podpisaną umowę ryczałtową na korzystanie z Internetu. To oznacza, że tyle samo się płaci bez względu na to, ile osób w danym miesiącu korzysta z tej usługi. Miesięcznie kosztuje to LUW 1,5 tysiąca złotych.
Dlaczego monitornig został wprowadzony właśnie teraz? - Wcześniej nie było na to pieniędzy - przekonuje Piotr Stefaniak, informatyk wojewódzki. - By system zaczął działać musieliśmy zakupić oddzielny komputer za 3 tysiące złotych. Do tego trzeba jeszcze doliczyć program, który sami napisaliśmy w godzinach pracy - wylicza Stefaniak.
Jest jeszcze jeden powód. - Dyrektorzy niektórych wydziałów sygnalizowali, że ich pracownicy marnują czas na surfowaniu. Jednak, by kogokolwiek ukarać, trzeba mieć na to dowód. Dzięki monitoringowi obecnie będzie to możliwe - mówi dyr. Wyłupek. I zaraz dodaje: - Nie chcemy nikogo inwigilować czy też naruszać jego sfery prywatności. Chodzi wyłącznie o wzmocnienie dyscypliny. Tak samo było np. z telefonami służbowymi, na które wprowadziliśmy bilingi - zapewnia.
Innego zdania są pracownicy, którzy uważają, że ich szefowie chcą wiedzieć o każdym ich kroku. - A także uciąć wszelkie słowa krytyki - dodają. Na dowód przytaczają wydarzenia sprzed kilku tygodni. - Jeden z naszych kolegów jeszcze przed świętami wszedł na strony jednego z ogólnopolskich dzienników. Wziął udział w czacie, w którym niezbyt pochlebnie wyraził się o lubelskich szefach SLD. W urzędzie wybuchła awantura. Stąd ten monitornig - argumentują. •