Dyskusja o pieniądzach na ochronę zdrowia co raz wybucha z ogromną energią. I nic dziwnego – ostatecznie nawet jeśli ktoś jest dziś zdrów, to na pewno nie minie go tzw. „choroba metrykalna”, co oznacza, że z wiekiem na pewno w nim się coś zepsuje, zachrobocze, a nawet w końcu zarzęzi.
Każda dyskusja o pieniądzach wzbudza i tak emocje, i kontrowersje, czy pieniądze są duże czy małe, bo to pojęcie względne. Dla siedemdziesięcioletniej rencistki stówa to forsa przeogromna, dla pana profesora Religi zapewne nie.
Dlaczego o profesorze? Ano dlatego, że jego głos w dyskusji brzmiał donośnie i autorytatywnie. Profesor, jako specjalista od serca, wyrobił sobie zasłużenie renomę. Gorzej, że zamiast być kochanym przez tych, którym wszczepił lepszy mięsień i wygrzewać się w blasku sławy, profesor dobrał się do sejmowej mównicy. I jako taki – traci.
Nie jesteśmy narodem, który bezkrytycznie akceptuje poglądy niepopularne ludziom sławnym i poważanym. A niewątpliwie tak kontrowersyjnym wystąpieniem jest bohatersko broniona przez Religę specjalna opieka medyczna dla VIP-ów. Jest niekonsekwentny – skoro uważa, że tylko prywatna służba zdrowia ma rację bytu, to kogo jak kogo, ale VIP- ów stać na taką, nieprawdaż?
Szkoda, że profesor wziął się za politykę. Jako wybitny kardiochirurg pociągał za sobą ludzi. Nawet jego idea zbudowania polskiego sztucznego serca zyskała uznanie darczyńców i na konto akcji wpłynęły ciężkie pieniądze. Oczywiście, można by za nie wszczepić tysiące zastawek, wykonać setki innych operacji ratujących życie ludziom. A polskie sztuczne serce akurat w skali światowej ma się tak, jak wysyłanie przez Religę latawca na Księżyc. Nawet bogate kraje, takie jak USA czy Japonia, jeszcze takiego nie mają. Nie mniej jednak Religa, jako apostoł kardiochirurgii, jest przekonujący, jako polityk – irytujący i oderwany od rzeczywistości. Każdy powinien znać swoje miejsce w szyku. Profesorowie też.