W sobotę, 31 stycznia, dwoje nauczycieli ze Społecznej Szkoły w Brześciu zostało wyrzuconych przez białoruskie władze. Oficjalnym powodem było niedopełnienie obowiązku meldunkowego.
Piotr Boroń wykładał historię, geografię i retorykę w polskiej szkole prowadzonej przez organizację Most, założonej przez członków zdelegalizowanego Związku Polaków na Białorusi.
Jak najgorsi przestępcy
Z relacji obojga nauczycieli wynika, że jego i Halinę Zajkowską, nauczycielkę języka polskiego, zatrzymano i przesłuchiwano jak pospolitych bandytów. - Przyznaję się, że moja czujność została nieco uśpiona, bo przez półtora roku nie miałem żadnych szykan. Owszem, widziałem, jak działa ten system i byłem pod jego presją, ale na mnie samego nigdy nie wpływano - opowiada Boroń.
Podkreśla, że cała ta procedura była nieproporcjonalna w stosunku do uchybień, jakich dokonali.
A było to tak:
Kilka dni byłem w Lublinie. Do Brześcia przyjechałem 29 stycznia - opowiada nauczyciel. - Rano szykowałem się do zajęć i zauważyłem przez okno, że na zewnątrz krąży srebrna, milicyjna wołga. To akurat nie było dziwne, bo tego dnia miała przyjechać do Brześcia Angelika Borys, szefowa Związku Polaków na Białorusi, więc służby było postawione w stan gotowości.
Zdziwił się dopiero następnego dnia rano.
10 godzin
To, co działo się później, było straszne. - Cynizm milicjantów. Jeden nas straszył, drugi mówił, że to drobnostka - opowiada nauczyciel z Kraśnika. - Przesłuchiwali nas dziesięć godzin.
Dziwny to kraj
- To jest dla mnie bardzo zastanawiające. System Łukaszenki jest bardzo Polsce i Polakom nieprzychylny. Najbardziej odczuwają to członkowie Związku Polaków na Białorusi - wyjaśnia Boroń.
Problemy były chociażby podczas jednej z konferencji międzynarodowych na Uniwersytecie Brzeskim. - Ktoś doszedł do wniosku, że mogę wygłosić nieprawomyślny referat - wspomina Boroń. - Zadzwoniono do szkoły. Władze chciały dowiedzieć się, na ile jestem niebezpieczny. Następnie dziekan zaprosił mnie do siebie. To był bardzo miły człowiek i musiałam mu przeczytać mój referat. Widziałem, że był tym mocno zmieszany.
A weteran wisi
- Zdarzyło się kilka razy, że jadąc na Białoruś miałem ze sobą "Rzeczpospolitą”. Celnicy na granicy bardzo dokładnie studiowali każdy artykuł. Czy aby nie ma tam niczego nieprawomyślnego - uśmiecha się Boroń.
Białorusini na co dzień sprawiają wrażenie ludzi spokojnych, zadowolonych z życia i majętnych. Ale widać, że gdzieś podskórnie narasta niezadowolenie, szczególnie w miastach, bo wieś to jednak ostoja Łukaszenki.
Skąd Brześć i ta Białoruś
W 2007 roku zaproponowano mu pracę w Brześciu. - Dla mnie, jako nauczyciela i historyka, był to bardzo owocny pobyt - podkreśla kraśniczanin. - Po pierwsze, mogłem nauczać. A po drugie, mogłem obserwować i badać na bieżąco to, co się na Białorusi dzieje.
Nauczyciel to autorytet
Ale to akurat nie są umiejętności dobrze widziane na Białorusi.
- Większość z nich dostaje się na studia w Polsce i już nigdy na Białoruś nie wraca - dodaje Boroń, który sam też raczej w najbliższym czasie na Białoruś się nie wybiera. - Na razie zastanawiam się, jak odebrać wszystkie swoje rzeczy, które zostały w Brześciu. Mam też jeszcze do zrecenzowania jakieś artykuły dla koleżanki i nie wiem co dalej. Wiem, że tam w Brześciu czekają na nas. Ale dostaliśmy pięcioletni zakaz wjazdu i tego się nie da zmienić.