• Od dawna jeździ pan do Zwierzyńca?
- Z Piotrem Kotowski na Letnią Akademię Filmową? Od początku, czyli dziewiąty rok już będzie. Ale pierwszy raz to w Zwierzyńcu byłem na koloniach. Z zakładu ojca nas wysłali, to były gdzieś latach 60.
• Pamięta pan pierwszą rozmowę z Piotrem Kotowskim na temat festiwalu? Długo musiał pana namawiać?
- On jest wariat i ja jestem wariat, więc w ogóle nie było namawiania. Robimy festiwal, to robimy. Ja lubię wyzwania. Władze Zwierzyńca bardzo były przychylne i tak to się to wszystko ładnie rozrosło. No i jeszcze tę nagrodę dostaliśmy (Polski Instytut Sztuki Filmowej uznał LAF za Krajowe Wydarzenie Filmowe - przyp. red.). Na pierwszą akademię jechaliśmy moim żukiem, wiozłem swój projektor, seanse były w nieczynnym od lat Skarbie i w browarze. Skarb był w takim stanie, że na 20 seansów 20 było awaryjnych. Teraz to zupełnie co innego. Ze sprzętem jedzie TIR, jest sześć kin i 350 projekcji.
• Najgorzej było...
- Chyba w czasie drugiej edycji. Powstało kolejne kino Dzięcioł, w technikum. Od 9 rano były projekcje, później po 6 seansach zwijałem sprzęt i rozstawiałem na nocny seans w browarze. W nocy powrót do technikum. Rano nie mogłem chodzić, tak miałem popuchnięte nogi. Teraz będę pracował tylko w wyremontowanym Skarbie.
10 dni festiwalu, sześć seansów dziennie. I co najlepsze - każdy film inny. Ale jeszcze nie miałem czasu zobaczyć w programie, jakie tytuły.
• Był pan kiedyś w kinie, tak prywatnie?
- Kiedyś do Bajki, w której normalnie pracuję, zaprosiłem żonę na "Upiora w operze”, a w konkurencji - czyli Kosmosie - oglądałem "Titanica”.
• Długo lublinianie oglądają filmy, które pan im wyświetla?
- Oj, zaczynałem pracę jeszcze w Staromiejskim, czyli to były wczesne lata 80. Najbardziej utkwił mi specjalny seans "Cinema Paradiso” w jego spalonym wnętrzu. Później trafiłem do Domu Nauczyciela, gdzie działał Ośrodek Kultury Filmowej zamieniony w Bajkę. Chyba przez osiem lat równolegle pracowałem też w Chatce Żaka, stąd znam Piotra Kotowskiego. Teraz mam jeszcze projekcje w Grażynie.
• A jako dziecko lubił pan kino?
- Lubił? Jako nastolatek w niedzielę wychodziłem rano i fundowałem sobie pięć, sześć seansów. Później w domu dostawałem burę, a w następną niedzielę znów kurs po kinach. Ale pierwszą przygodę kinooperatora przeżyłem jako dziecko. Od chrzestnego dostałem projektor do bajek, właziłem pod stół i kręciłem tymi rolkami z przygodami Zorro. Kiedyś postanowiłem sam zmienić żarówkę projektora. Ból poparzonych palców pamiętam do dziś.
• Wszystkie filmy pan ogląda?
- Omijam z daleka horrory. Ostatnio graliśmy "Frontiere(s)” to nie mogłem patrzeć. Lubię filmy muzyczne i wojenne. Generalnie takie, żeby były wzruszające.
• Płacze pan na filmach?
- No pewnie! W Grażynie puszczałem rano dzieciom "Zaczarowaną”. Panie opiekunki wychodziły z zapuchniętymi oczami, ja też.