Stoją w równiutkim rządku. Każdy nie większy od orzecha. Z pięknie wyrzeźbionym daszkiem, zdobieniami. Małe dzieła sztuki z plasteliny.
Kuba* ma jasne pogodne oczy i zwinne ruchy. Wbiega do sali i natychmiast rzuca się na szyję swojej pani psycholog, która wie o nim więcej niż ktokolwiek inny. - Jest tak spragniony ciepła i czułości... Odwzajemnia każdy odruch zainteresowania i okazanego mu serca - mówi Grażyna Sobiecka-Górniak, psycholog z Zespołu Placówek Opiekuńczo-Wychowawczych "Pogodny Dom” w Lublinie.
Namiastka rodziny
Do Kuby dołącza Alek, jego młodszy brat. Ciemne zamyślone oczy, poważne spojrzenie, leniwe ruchy. Całkowite przeciwieństwo Kuby. Kładzie się na łóżku i ucieka w swój świat. Ale już za moment jest obok niego Kuba. Obejmuje, mówi coś do ucha, wywołuje uśmiech na twarzy brata.
- Są nierozłączni. Dzięki temu mają namiastkę rodziny, z którą musieli się rozstać - tłumaczy Sobiecka-Górniak. - Bez tego byłoby im znacznie, znacznie ciężej.
Pszczoły
11-letni Kuba i 10-letni Alek trafili do lubelskiego domu dziecka wiosną tego roku. Przyjechali z daleka, ich rodzinny dom znajduje się w województwie lubuskim. Mieszkali w malutkiej wsi, z rodzicami i sześciorgiem rodzeństwa. Ojciec pił, a matka co jakiś czas szła "w Polskę”. W końcu sąd odebrał rodzicom dzieci.
Tego, co działo się na drugim końcu Polski, możemy się jedynie domyślać. Dziś wiemy tylko, że Kuba i Alek musieli pożegnać się ze wszystkim, co było im bliskie. - Mieliśmy pole, sad i mnóstwo pszczół - wylicza Kuba.
- Chciałbym znów mieszkać na wsi - dodaje Alek. - Bardzo bym chciał. Żeby mieć znowu ule i pszczoły...
O pszczołach wiedzą wszystko. Dlatego są one na wszystkich rysunkach chłopców, wyklejankach, pojawiają się w każdej opowieści. Mieszkają w ulach, które pieczołowicie lepią obaj z plasteliny. Ule zachwycają każdego, kto je zobaczy. Perfekcyjne miniaturki, które wiernie odtwarzają każdy detal drewnianego domku dla pszczół.
W tych ulach zamykają całe swoje dotychczasowe życia. Są jak wspomnienia i tęsknota, których nie potrafią wyrazić słowami.
Zaprzyjaźnij się
- Zapewniamy chłopcom opiekę, ale na pewno nie zastąpimy im rodziny - przyznaje Paweł Frączek, dyrektor "Pogodnego Domu”. - Dlatego bardzo byśmy chcieli, by znalazła się dla nich rodzina zaprzyjaźniona, która z czasem będzie mogła zostać rodziną zastępczą.
Rodzina zaprzyjaźniona to pojęcie doskonale znane wychowankom domu dziecka. To w takiej rodzinie można spędzić weekend, wakacje, święta. Z rodzicem zaprzyjaźnionym można wybrać się do kina albo wspólnie odrobić lekcje.
- Dziecko ma dzięki temu poczucie, że komuś na nim zależy, ktoś uczestniczy w jego życiu. Nie jest już tylko częścią grupy, ale jednostką, która jest dla kogoś najważniejsza - tłumaczy Sobiecka-Górniak.
To także szansa, żeby - czasem pierwszy raz w życiu - zobaczyć, jak wygląda prawdziwa rodzina. Poczuć się bezpiecznie, ale i beztrosko. - Odzyskać choć kawałek dzieciństwa, które zostało często brutalnie odebrane - mówi psycholog. - Jeśli zaprzyjaźnienie się powiedzie, można myśleć o rodzinie zastępczej. A to już szansa na normalne życie.
Na rodziny zaprzyjaźnione czeka dziś 82 dzieci mieszkających w "Pogodnym Domu”. 10 z nich już teraz może trafić do rodzin zastępczych. - Mają uregulowaną sytuację prawną i w ich przypadku taka forma jest jak najbardziej wskazana - tłumaczy Frączek.
Zastąp rodziców
Sobiecka-Górniak dodaje, że to rodzaj usługi opiekuńczej, oferowanej przez rodzinę zastępczą, która zakłada kontakt dziecka z rodziną naturalną. - Jest łatwiejsza pod względem prawnym, ale wymaga sporych umiejętności od zastępczych rodziców, którzy muszą zaakceptować, że ich dziecko ma prawo kochać i kontaktować się z rodzicami naturalnymi.
15-letni Piotrek był już w rodzinie zastępczej w Radomiu. Ale sam o tym nie opowie. To wciąż zbyt bolesne wspomnienia. Jego historię streszczają sądowe akta. Nie ma w nich słowa o tym, że tym razem szczęście dziecka przegrało ze ślepym prawem.
- Piotrek przez 3 lata miał rodzinę zaprzyjaźnioną, która przez kolejne 5 lat była dla niego rodzina zastępczą. Dorastał w niej, miał świetne relacje z zastępczymi rodzicami - opowiada Sobiecka-Górniak. - Razem z nim był jego chory brat, więc ta rodzina miała status specjalistycznej. W pewnym momencie rodzice nie byli w stanie zapewnić drugiemu chłopcu należytej opieki medycznej. Sąd zdecydował, że w takim razie nie może być mowy o specjalistycznej rodzinie i rozwiązał ją wobec obu chłopców.
Zabrali im syna
Zastępcza matka napisała do sądu dramatyczny list, błagając by nie zabierał im Piotrka. "Ubolewam, że nie pozwolono Piotrusiowi zostać w naszej rodzinie”. Wszystko na nic. Chłopiec po 5 latach które spędził w normalnej rodzinie, trafił z powrotem do domu dziecka. Daleko od wszystkiego, co było mu dotąd bliskie, aż do Lublina.
- Niedobrze się stało - mówi psycholog. - Ale w takich sytuacjach jesteśmy bezradni. Jedyne, co możemy teraz zrobić, to znaleźć Piotrkowi nową rodzinę. To wspaniały chłopak, zasługuje na dobrą rodzinę.
Piotrek nasuwa na głowę bluzę. - Rodzina? Już miałem, dziękuję - odpowiada niechętnie. - Dlaczego teraz miałoby się udać?
Sobiecka-Górniak doskonale rozumie tę nieufność. - Ten chłopiec po raz kolejny został zraniony przez życie. Trudno się dziwić, że nałożył na siebie gruby pancerz, który chroni go przed światem. On zwyczajnie boi się znowu zaufać dorosłym. Dlatego powinniśmy dać mu kolejną szansę.
Dzieci ulicy
Na szansę wciąż czekają 11-letnia Sylwia i 13-letni Robert. Rodzeństwo, które swoje dzieciństwo spędziło na jednej z cieszących się złą sławą ulic Lublina. Ojciec zmarł, matka piła. Dzieci nie chodziły do szkoły bywało, że nie miały co jeść. - Nie było wyjścia, musiały trafić do domu dziecka - tłumaczy Frączek. - Ale wciąż mogą odzyskać swoje dzieciństwo. W rodzinie zastępczej.
Sylwia ma delikatne rysy twarzy i falowane blond włosy. Wygląda na grzeczną, nieśmiałą dziewczynkę. Z miejsca chwyta za serce.
- Właśnie o takie dziecko mi chodzi. Proszę zrozumieć, ja już tak długo czekam... Posłałabym ją na tańce, na angielski, do prywatnej szkoły... Wszystko by u mnie miała - tłumaczy łamiącym się głosem potencjalna zastępcza mama.
- Sylwia ma starszego brata. Chodzi do szkoły terapeutycznej, choruje na astmę, wymaga szczególnej opieki. To rodzeństwo, nie możemy ich rozdzielić - odpowiada Grażyna Sobiecka-Górniak.
- Rodzeństwo? A nie… to nie wchodzi w rachubę. Nie ma w ogóle o tym mowy. Ja tak bym chciała dziewczynkę.
Nadmiar i brak
Sobiecka-Górniak rozwiewa złudzenia: Dziecko nie jest towarem, który można sobie wybrać w domu dziecka. - To do niego dobieramy rodziców, a nie odwrotnie. Dlatego tak ważna jest motywacja, czy ktoś chce stworzyć rodzinę zastępczą z tzw. braku czy z nadmiaru.
"Brak” oznacza oczekiwania, niespełnione nadzieje, deficyt uczuć. "Nadmiar” to chęć bezinteresownego obdarowania dziecko miłością, opieką, wszystkim, co mamy najlepsze.
- Efekty widać już po kilku miesiącach - uśmiecha się pani psycholog. - Dziecko mimowolnie naśladuje gesty, mimikę swoich zastępczych rodziców, przejmuje ich słownictwo, zachowania, zwyczaje. Wtapia się w rodzinę. Odżywa i rozkwita. Jakby wszystko, co było dotąd tragicznego w ich życiu, stawało się tylko niedobrym snem.
*Imiona dzieci zostały zmienione