Myślę, że miniony rok zapamiętamy przez cztery kwestie. Po pierwsze przez dużą inflację i drożyznę. Drugim tematem jest wciąż trwająca pandemia, trzecim stosunki z Unią Europejską, a czwartym: kryzys na granicy – rozmowa z dr hab. Agnieszką Łukasik-Turecką, prof. KUL, politologiem i medioznawcą z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
Rok 2021 na scenie politycznej kończymy z przytupem: wetem prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie tzw. ustawy Lex TVN. Decyzja głowy państwa była zaskoczeniem?
– Myślę, że nie. Andrzej Duda już w sierpniu sygnalizował, że nie jest to dokument, pod którym chętnie by się podpisał. Zaskakująca może być co najwyżej wybrana przez niego droga. Wielu obserwatorów sceny politycznej przewidywało raczej, że prezydent nie będzie chciał podpisać tej ustawy, ale skieruje ją do Trybunału Konstytucyjnego. Możemy więc mówić o pewnym zaskoczeniu w przypadku jednoznacznej odmowy podpisania tego projektu. Biorąc pod uwagę obecną sytuację w parlamencie, w praktyce tak naprawdę zamyka to dotychczasowe życie tej ustawy, ponieważ Sejm nie będzie w stanie odrzucić prezydenckiego weta.
Podczas wystąpienia Andrzeja Dudy w tej sprawie wyraźnie widoczne było to, że usłyszeliśmy cały zestaw argumentów i wyjaśnień dotyczących powodów tej decyzji. Z jednej strony były to argumenty prawno-biznesowe. Prezydent powołał się zarówno na Konstytucję RP, ale także na traktat polsko-amerykański z marca 1990 roku, określający wzajemne stosunki gospodarcze i handlowe, kwestie ochrony inwestycji. Wskazał również na próbę ograniczenia prerogatyw prezydenta na pierwszym etapie tworzenia tej ustawy, co później zostało uzupełnione, ale Andrzej Duda zwrócił uwagę na to, że procedowanie tego projektu nie było do końca prawidłowe.
Poza tym Andrzej Duda mówił również o argumentach społecznych. Wyraźnie podkreślił, że wejście w życie ustawy medialnej byłoby kolejnym tematem, który pogłębiłby obserwowaną od dawna polaryzację społeczeństwa. Zauważył, że obywatele mają prawo do wyboru mediów, z których czerpią wiedzę o świecie. Wskazał na jeszcze jeden element natury biznesowej podkreślając, że sześć miesięcy to niewystarczający czas, aby inwestor mógł sprzedać 50 proc. udziałów po korzystnej cenie. Fizycznie byłby w stanie tego dokonać, ale jest to zbyt krótki okres, aby sprzedał te udziały na takich warunkach, jak mógłby to zrobić, gdyby nie był do tego zmuszony.
Usłyszeliśmy więc cały zestaw argumentów, a wystąpienie prezydenta można uznać za bardzo spójne. Pozytywnie odbieram także wyjaśnienie przez Andrzeja Dudę, dlaczego odrzucił inne warianty. Wyraźnie powiedział, że skierowanie ustawy do Trybunału Konstytucyjnego mogłoby oznaczać jedynie sprawdzenie jej zgodności z Konstytucją, ale już niekoniecznie pod uwagę zostałby wzięty wspomniany traktat.
Czy weto prezydenta rzeczywiście zamyka ten temat? Z przekazów medialnych dowiadujemy się, że Prawo i Sprawiedliwość ma „plan B” i może na przykład skierować tę obecnie obowiązującą ustawę do Trybunału Konstytucyjnego.
– Dochodzą do nas różne sygnały, natomiast wydaje mi się, że prezydent będzie podtrzymywał swoje stanowisko. W swoim wystąpieniu powiedział, że można wprowadzić pewne zmiany i nowe rozwiązania, natomiast prawo nie powinno działać wstecz. Nie powinno to dotyczyć inwestorów, którzy już podjęli jakieś zobowiązania. Podkreślił wyraźnie, że umów trzeba dotrzymywać. Moim zdaniem to stanowisko było na tyle jasne, że wszelkie rozwiązania powinny dotyczyć przyszłych działań i umów.
Ze strony polityków PiS padają słowa o zdradzie, mówi się o „rozwodzie” Andrzeja Dudy z prezesem Jarosławem Kaczyńskim. Jakie mogą być konsekwencje weta dla prezydenta i dla partii rządzącej?
– Spotkałam się z różnymi ocenami tej sytuacji przez polityków PiS. Owszem, były wypowiedzi nawiązujące do zdrady, ale nie tylko. Słyszałam opinię, że nie należy tego traktować jako zdradę, że owszem, spodziewano się czego innego, ale prezydent ma prawo do własnej decyzji. Wachlarz tych wypowiedzi jest więc bardzo szeroki.
Nie przewiduję w tym przypadku wielkich konsekwencji. Zwróćmy uwagę na to, że to jest druga kadencja obozu Zjednoczonej Prawicy, ale i Andrzeja Dudy jako prezydenta. Niedawny wywiad Jarosława Kaczyńskiego w Interii utrzymał wielu obserwatorów w przekonaniu, że komunikacja między Pałacem Prezydenckim a Nowogrodzką (siedziba centrali PiS – przyp. aut.) jest bardzo ograniczona. Moim zdaniem decyzja prezydenta może być tego konsekwencją. Ale nie nazywałabym tego rozwodem. Możemy mówić o pewnym zaskoczeniu, bo często widzieliśmy solidarność Andrzeja Dudy z obozem, z którego się wywodzi, natomiast wydaje mi się, że Andrzej Duda świadomy zbliżającego się końca swojej drugiej i ostatniej kadencji myśli o własnej karierze. To nie jest dla niego czas na emeryturę, także polityczną, bo głową państwa został w młodym wieku i najpewniej rozważa kwestie dalszego funkcjonowania czy to w sferze polityki, czy jakiejkolwiek innej.
Z czego jeszcze zapamiętamy polityczny rok 2021?
– Myślę, że w dłuższej perspektywie nie będziemy go pamiętać przez pryzmat prezydenckiego weta. Na pierwszy plan wysunęłabym inne tematy. Myślę, że mijający rok zapamiętamy przez cztery kwestie. Po pierwsze przez dużą inflację i drożyznę. Drugim tematem jest wciąż trwająca pandemia, trzecim stosunki z Unią Europejską, a czwartym – kryzys na granicy. To było widoczne w jednym z sondaży przeprowadzonym tuż przed Bożym Narodzeniem. Te cztery zagadnienia były wskazywane przez respondentów jako te, którymi rząd powinien zająć się najszybciej. I co ciekawe, na pierwszym miejscu zdecydowanie wskazana została szalejąca inflacja. Tym, co teraz nurtuje Polaków najbardziej paradoksalnie nie jest pandemia, a właśnie wszechobecna drożyzna, trudna do przewidzenia nawet dla ekonomistów.
To powinno spędzać sen z powiek politykom. O ile rosnąca liczba zakażeń i zgonów jest dużym problemem i ludzie potrafią to sobie racjonalizować, to temat numer jeden jest inny i ten rok zapamiętamy jako rok drożyzny.
Czy rząd Zjednoczonej Prawicy będzie sobie w stanie z tym poradzić? O ile wychodził obronną ręką z wielu kryzysów, to w tym przypadku może to być trudne.
– Ludzi mniej interesują tematy związane z sądownictwem, Trybunałem Konstytucyjnym czy Izbą Dyscyplinarną. Tym, co odczuwają najbardziej jest to, co dotyka ich na co dzień, chociażby wtedy, gdy robią zakupy.
To jest kwestia bardzo drażliwa i problematyczna. We wspomnianym przeze mnie wywiadzie Jarosław Kaczyński wskazywał na niezależne od rządu czynniki, które wpłynęły na wysoką inflację, ale przecież rząd też ma różne możliwości wpływania na sytuację ekonomiczną w kraju. To chociażby kwestia akcyzy czy stóp procentowych.
Czy rządzący sobie z tym poradzą? W tym momencie jest to trudne do przewidzenia, natomiast wyraźnie widać, że Zjednoczona Prawica jest w trudnej sytuacji. Nie ma do rozwiązania jednego problemu, tylko te problemy się nawarstwiają. Z jednej strony inflacja, a z drugiej pandemia i zatrważające komunikaty ekspertów medycznych, którzy wskazują, że największy problem z wariantem Omikron możemy mieć w lutym i marcu przyszłego roku. Poziom zakażeń i zgonów może wręcz wpłynąć na załamanie się systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Na to wszystko nakładają się trudne stosunki z Unią Europejską i wstrzymane pieniądze z Funduszu Odbudowy w związku z działaniami rządu w obszarze wymiaru sprawiedliwości i wciąż funkcjonującą Izbą Dyscyplinarną. Zauważmy, że sam Jarosław Kaczyński jednoznacznie podkreślił po sześciu latach rządów swojej formacji, że reforma sądownictwa się nie udała.
Z jednej strony postrzega ją więc negatywnie, a z drugiej, za tę właśnie reformę płacimy tak wysoką cenę.
Do tego wszystkiego dochodzi kryzys na granicy z Białorusią. Władze są co prawda postrzegane pozytywnie w kontekście skutecznej ochrony wschodniej granicy Polski i Unii Europejskiej, ale obywatele dostrzegają też problemy związane z kryzysem migracyjnym, jak niedopuszczanie lekarzy i ratowników do migrantów. To też jest kłopot, z którym władza musi sobie poradzić.
I tu mamy jeszcze jeden problem. Aby skutecznie rządzić państwem i rozwiązywać kwestie trapiące Polaków, obóz rządzący musi mieć większość, żeby nie tylko dotrwać do kolejnych wyborów, ale móc procedować własne projekty uchwał i podejmować decyzje. Wiemy, że ta większość od odejścia Jarosława Gowina z rządu nie jest stabilna. Przypadek posła Łukasza Mejzy pokazuje, jak ważny jest każdy głos. Do wyborów parlamentarnych pozostały niecałe dwa lata, ale właściwie już za pół roku – choć nieformalnie – na dobre rozpocznie się kampania wyborcza. Pytanie, czy prezes Kaczyński będzie chciał z tak niestabilną większością dobrnąć do końca kadencji, czy zarządzanie państwem w tej sytuacji okaże się na tyle trudne, że zdecyduje się na wybory przedterminowe.
Sprzymierzeńcem PiS nie są sondaże, które pokazują, że o pozwalające na samodzielne rządzenie zwycięstwo w wyborach może być trudno...
– Pamiętajmy, że sondaże na półtora roku przed wyborami mówią nam niewiele. One pokazują pewien trend, ale polityka jest tak dynamiczna, że w krótkim czasie wiele może się zmienić. Po drugiej stronie mamy słabość opozycji, co też widać w sondażach. Cały czas nie widzimy działań mających na celu konsolidację ugrupowań opozycyjnych.
Do opozycji jeszcze wrócimy, ale pozostańmy jeszcze przy problemach PiS. Czego można spodziewać się po ubiegłotygodniowej dymisji Łukasza Mejzy z funkcji wiceministra sportu? Czy partia rządząca ma jeszcze pole manewru, jeśli chodzi o szukanie większości? Znalezienie się w rządzie Mejzy, który jeszcze rok temu był szerzej nieznanym radnym wojewódzkim może wskazywać, że już to było przysłowiowym chwytaniem się brzytwy.
– W tym momencie niekoniecznie wiązałabym dymisję Łukasza Mejzy z jego zmianą polityki, jeśli chodzi o sejmowe głosowania. On cały czas jest posłem i nic nie wskazuje, żeby miał przestać głosować zgodnie z PiS. Docierające do nas sygnały nie wskazują, żeby coś w tym względzie miało się zmienić i wygląda na to, że partia rządząca będzie mogła dalej liczyć na jego głos. Pamiętajmy też, że nie znamy zakulisowych rozmów, widzimy tylko efekty pewnych działań.
Wspomniała pani o słabości opozycji. W połowie roku na białym koniu do polityki i do Platformy Obywatelskiej wrócił Donald Tusk. Czy przez tych kilka miesięcy odmienił oblicze największej partii opozycyjnej?
– W sondażach „efekt Tuska” został odnotowany i odebrał przewagę formacji Szymona Hołowni. Ale po kilku miesiącach nie bardzo już go widać. Doszła do tego wpadka wizerunkowa związana z utratą prawa jazdy na trzy miesiące.
Myślę, że ci, którzy spodziewali się dużej zmiany w działaniach na forum opozycji, pod koniec roku mogą być rozczarowani.
Nie widzimy zapowiadanych działań konsolidacyjnych. Być może takie rozmowy trwają, ale z sondaży wynika, że opozycyjny elektorat już dzisiaj chciałby zobaczyć ich efekty, a nie czekać do momentu tworzenia list wyborczych.
Jedną z głównych słabości opozycji są ambicje personalne głównych graczy poszczególnych ugrupowań. Te formacje łączy chęć odsunięcia PiS do władzy, ale samo to nie wystarczy, dopóki te ambicje liderów nie zostaną schowane do kieszeni. Jedynym sukcesem opozycji w tym roku była wygrana Konrada Fijołka w przedterminowych wyborach prezydenckich w Rzeszowie. To pokazuje, że jeśli opozycja potrafi wspólnie działać i wystawić jednego kandydata, jest w stanie wygrać ze Zjednoczoną Prawicę.
Polityczne trzęsienie ziemi w rządzie zapoczątkowało odejście Jarosława Gowina i jego formacji. I tu mamy watek lokalny. Chodzi mi o chełmską posłankę Monikę Pawłowską, która ten rok rozpoczęła w szeregach Lewicy, wiosną odeszła do Porozumienia, a po wyjściu tej partii z rządu wstąpiła do klubu parlamentarnego PiS. Jak można to ocenić?
– Transfery polityków miedzy ugrupowaniami były, są i będą. Problem zaczyna się wtedy, gdy mamy do czynienia z transferem między partiami usytuowanymi po różnych stronach osi politycznej. W tym przypadku mamy przejście z lewicy do prawicy. Pani poseł kandydując w wyborach przedstawiła się wyborcom jako kandydatka konkretnego ugrupowania. Jego elektorat postawił na nią licząc, że będzie go reprezentować w Sejmie. Z czysto ludzkiego punktu widzenia w mojej ocenie jest to nieuczciwe. To złamanie pewnej niepisanej umowy, na którą umówiła się z obywatelami. Pamiętajmy, że w przypadku wyborów parlamentarnych wyborcy bardzo często kierują się partyjnym szyldem.
Jakie mogą być konsekwencje tych decyzji? Historia zna różne przypadki, ale czy zakładając, że w kolejnych wyborach pani poseł wystartuje z list PiS, będzie wiarygodna dla wyborców tej partii?
– Formalnych konsekwencji nie będzie, bo od strony prawnej jest to możliwe. Ale jest duże ryzyko, że dla wyborców wiarygodna nie będzie. Po takim manewrze można się spodziewać, że będzie w stanie znowu zmienić ugrupowanie. Dużo łatwiej wyborcy radzą sobie, gdy mają do czynienia z transferem na przykład w ramach opozycji.
Tak jak w przypadku lubelskiej posłanki Joanny Muchy, która na początku roku zamieniła Platformę Obywatelską na Polskę 2050 Szymona Hołowni?
– Wydaje mi się, że takie przejścia wyborcom jest łatwiej zrozumieć. Bardzo często jest to odbierane jako próba dołączenia do tych, którzy mają większe szanse i wydają się sprawniejsi politycznie. Przed powrotem Donalda Tuska formacja Hołowni rzeczywiście wybijała się wśród ugrupowań opozycyjnych jako najświeższa i mająca jakiś pomysł na rządzenie. Natomiast transfery wskazujące na nagłą zmianę preferencji politycznych rodzą szereg pytań, zakłopotanie i niedowierzanie. Raczej są one traktowane po prostu jako dołączenie do tych, którzy w danym momencie mogą dać większe korzyści.
Podsumowując, czego możemy spodziewać się na scenie politycznej w 2022 roku? Zwłaszcza w kontekście zbliżającego się końca obecnej kadencji...
– Sytuacja na polskiej scenie politycznej jest tak dynamiczna, że w tej chwili trudno cokolwiek rozstrzygać. Myślę, że w grę wchodzą wszystkie warianty, zarówno ten zakładający dotrwanie rządu do końca kadencji i wyborów w 2023 roku, jak i ten z przyspieszonymi wyborami. Bardzo duży wpływ na to będą miały te czynniki, o których mówiłam na początku.
Przede wszystkim mam tu na myśli sytuację pandemiczną i to, jak rządzący poradzą sobie w lutym i marcu z przewidywanym wzrostem liczy zakażeń i zgonów spowodowanych Covid-19. Nie bez znaczenia będzie także chwiejna i niewielka większość PiS w Sejmie, bo powtórzę raz jeszcze, że tu nie chodzi o trwanie, ale o możliwość skutecznego rządzenia. Inna ważna kwestia to relacje z Unią Europejską i to, czy dostaniemy pieniądze z Funduszu Odbudowy, bardzo istotne w połączeniu z kryzysem wywołanym przez pandemię. Zjednoczona Prawica stoi przed wieloma problemami do rozwiązania i od tego, czy sobie z nimi poradzi zależy to, czy dotrwa u władzy do końca kadencji.