Rozmowa z Kasią Nosowską, wokalistka i autorką tekstów
- Podejmowanie współpracy z innymi i pisanie dla innych, chyba zawsze będzie stanowiło margines mojej działalności. Kiedy postanowię się rozstać z zawodem piosenkarki - a kiedyś taki moment zapewne nastąpi - to wtedy będę się kontaktowała ze światem z zacisza domowego poprzez teksty. Ale to jeszcze nie teraz.
• A co musiałoby się stać, żebyś odsunęła się w cień?
- Wszyscy podlegamy działaniu czasu. I myślę, że to on zweryfikuje mój obecnie ciepły stosunek do śpiewania publicznego. Kiedyś będę po prostu za stara, żeby wychodzić na scenę. Nie chciałabym robić tego na siłę. Znam siebie i wiem, że przyjdzie taki moment, kiedy po prostu będzie mi bardzo niezręcznie to robić. Wtedy się wycofam.
• A przecież jest wiele wokalistek, które podobają się dopiero jako panie koło pięćdziesiątki.
- Byłam na koncercie starej Marianne Faithfull i popłakałam się ze wzruszenia. To było naprawdę piękne. Są takie wokalistki, które jak wino dojrzewają w sposób po prostu zniewalający. Ale myślę, że ja taka nie będę.
• Jak to się w ogóle stało, że mając rozmaite propozycje współpracy, prowadząc zespół Hey, nagle stwierdziłaś: to jest pora na Nosowską solo?
- Rozpoznałam ten czas jako najbardziej odpowiedni, żeby się wypowiedzieć jako Nosowska, a nie wokalistka grupy Hey. Nie wiem, dlaczego to trwało aż siedem lat. Jedyna odpowiedź, jaka mi przychodzi do głowy, to, że widocznie tak musiało być. Nie czuję specjalnego ciśnienia w związku ze swymi solowymi przedsięwzięciami. Chciałabym, żeby to przebiegało naturalnie. Żeby płyty powstawały pomału, bez napięcia. Potem, kiedy nagrania są już gotowe, żeby spokojnie przygotować ich moment wyjścia na świat. Brak pośpiechu bardzo mi odpowiada. W ubiegłym roku wspólnie z Marcinem Macukiem podjęliśmy decyzję, że albo ustalimy jakąś datę premiery, albo ten album nigdy nie ujrzy światła dziennego. Stwierdziliśmy, że to musi się stać w ciągu najbliższych miesięcy, bo inaczej stracimy energię. I zabraliśmy się ostro do pracy.
• Dlaczego właśnie z Marcinem?
- Jestem w takiej sytuacji, że nie potrafię grać biegle na żadnym instrumencie. Zawsze potrzebuję wejść w bliską relację artystyczną z jakimś muzykiem. I dopiero wtedy to, co w sobie noszę, w zestawieniu z tym, co nosi w sobie ta osoba, może zaowocować jakąś nową całością. Najpierw dość długo zastanawiałam się, jak tę płytę zrobić. Koncepcji miałam tysiąc. A może zrobić to z kwartetem smyczkowym? A może z samą wiolonczelą? A może pójść w skład delikatnie jazzowy i zrobić to akustycznie, aczkolwiek bez napięcia jazzowego?
- Tak. I krzyknęłam: Yes! Natychmiast do niego zatelefonowałam i powiedziałam, że chcę z nim robić płytę. Na co on, że też myślał o współpracy ze mną. I że strasznie się cieszy. I że możemy zaczynać pracę.
• I tak powstał najlepszy jak dotąd album podpisany: Nosowska. Wiele osób od dawna uważało Cię za wybitną osobowość, ale trochę brakowało takiej kropki nad i; mocnego potwierdzenia.
- Wszyscy mi mówią, że to jest piękna płyta. To naprawdę miłe.
• Zdajesz sobie sprawę, że jesteś oryginalną poetką?
- Chyba tak. Wychodzę z założenia, że nie ma tematów i słów niepiosenkowych. Że piosenka nie jest ograniczoną formą i można w niej eksperymentować.
• Piszesz często dość smutne teksty.
- Ale zauważ, że zawsze pojawia się w nich jakiś motyw, który sprawia, że nie są jednak ultrapoważne. Na nowym albumie sporo jest o przemijaniu, co mnie ostatnio frapuje. Staram się skłonić słuchaczy do przemyśleń. Wydaje mi się, że kiedy człowiek sobie uświadomi, że koniec dotyczy i jego, życie staje się czymś naprawdę wartościowym. Zaczyna traktować życie z należytym szacunkiem. Poza tym otwiera się na innych ludzi. Jest mniej skłonny do toczenia jakichś małych, bezsensownych wojen. Stwierdza, że największy sens ma dawanie.
• Ile masz lat?
- 35.
• Dopiero?
- Tak, wiem, że wyglądam staro.
• Ależ nie. Po prostu wydaje mi się, że moja przygodą z muzyką trwa bardzo długo. Najpierw Hey, potem solówki na zmianę z Hey.
- Tak, to już 15 lat. Byłam bardzo młoda, kiedy zaczynałam. Dziś mam wrażenie, że poszerzam skalę swoich możliwości. Duży wpływ na wokale na "UniSexBlues” miało to, że rzuciłam palenie. Aż się dziwię, że tak późno zabrałam się za walkę z tym nałogiem.
• Jesteś ważnym punktem odniesienia dla młodych wokalistek, dla autorek tekstów, jesteś idolką dla wielu ludzi. Jak się z tym czujesz?
- Nie do końca potrafię się z tym utożsamić. Dla siebie jestem dziewczyną, która nieraz nie umie się z rana ogarnąć, w związku z czym spóźnia się na rozmowę. Jestem dziewczyną, która strasznie lubi pisać, śpiewać i rozmawiać z ludźmi. Natomiast nie bardzo rozumiem, jak mogę mieć dla kogoś większe znaczenie. Generalnie jestem dla siebie raczej tą łajzą w domu w kapciach niż tą Nosowską. Nosowska jest jakimś zjawiskiem, tworem, którym bywam okazjonalnie.
• Czujesz odpowiedzialność, wynikającą z tego, że w to, co śpiewasz wsłuchują się młodzi ludzie?
- Ja wiem, że moje teksty nie niosą żadnych negatywnych treści. Nie jestem skłonna poprowadzić kogokolwiek w złym kierunku. Ale mam świadomość, że jeśli człowiek zechce zinterpretować mnie opatrznie, to zrobi tak.
Rozmawiał Jacek Szymczyk