• Ciągle pan widzów zaskakuje swoimi nowymi wcieleniami telewizyjnymi. Mało, że jest pan prezenterem, to jeszcze gospodarzem chętnie oglądanego programu, jak ostatnio „Wykrywacz kłamstw”. Skąd pan czerpie energię i zapał do pracy?
– Myślę, że wynika to z pasji. Uważam, że należy próbować szukać jej we wszystkim, co robimy. Jerzy Gruza zwykł mawiać: „Oby nasze zajęcia nie stały się naszą pracą”. Rzeczywiście, to co robię w TVP, jest moim ulubionym zajęciem. Pewnie stąd ta energia.
• Co jest trudniejsze – prezentowanie programu dnia i rozmowy z gośćmi, rola showmana i animatora „Randki w ciemno” czy gospodarza „Wykrywacza kłamstw”?
– Każdy z programów wymaga trochę innych umiejętności. Jako prezenter muszę na tyle ciekawie „sprzedać” widzom informację o programie, żeby zostali z Jedynką. Z kolei w „Wykrywaczu” muszę ujarzmić gwiazdy, które przed kamerami czują się bardzo swobodnie, czasami nawet za bardzo. W „Randce” natomiast muszę stworzyć taką atmosferę, żeby ośmielić uczestników i pomóc im przezwyciężyć stres, wynikający z występu w telewizji. Ale jedno jest pewne – w każdym z tych programów muszę zatroszczyć się o tempo i dobrą atmosferę, tak, żeby przede wszystkim widz dobrze się bawił.
• Czy jako prezenter telewizyjny ma pan jakieś wzory do naśladowania?
– Nie mam konkretnych wzorów, ale przyglądam się pracy dziennikarzy i showmenów w różnych telewizjach. Staram się być „na bieżąco” z nowymi programami, które pojawiają się na telewizyjnym rynku i trzymam rękę na pulsie.
• Jak bardzo jest pan zbratany z kamerą?
– Nie do końca rozumiem to pytanie, bo nigdy nie słyszałem o skali określającej stopień zbratania z tym urządzeniem, ale ludzie na Woronicza mówią, że kamera mnie lubi.
• Do telewizji wszedł pan szturmem, podobno sam zgłosił się na wstępne przesłuchanie na Woronicza?
– Było dokładnie tak, jak pan powiedział.
• Gdyby nie praca w telewizji, czy dalej prowadziłby pan radiowy program lokalny w Jeleniej Górze?
– Nie wiem, ale wydaje mi się, że nie. Założyłem w pewnym momencie, że wyjeżdżam i nie było odwrotu. Po prostu musiało mi się udać.
• Czy to prawda, że był pan zbuntowanym młodzieńcem, identyfikował się z jedną z subkultur młodzieżowych?
– Myślę, że więcej w tym było przebieranki niż buntu. Stawiałem włosy na cukier i włóczyłem się po mieście z kolegami, dopóki nie stwierdziłem, że z tego łażenia niewiele wynika.
• Ma pan na swoim koncie wywiady z wieloma znakomitościami, jak Whitney Houston, Joe Cocker, Carlos Santana, Rikcy Martin. Który z rozmówców wywarł na panu największe wrażenie?
– Pozytywne Carlos Santana i Ricky Martin, obydwaj normalni i sympatyczni ludzie, z którymi mimo ich fortun mogłem porozmawiać na każdy, nawet najbardziej przyziemny temat. Negatywne – Withney Houston, ale to był początek jej problemów, więc nie ma o czym mówić.
• Czy znalazł pan styl ubierania się na mały ekran. Pytam dlatego, ponieważ wg miesięcznika „Elle” zaliczony został pan do jednego z 10 najgorzej ubierających się mężczyzn?
– Myślę, że pod wpływem Elle wcale nie zacząłem go szukać. Pozostaję sobą, a bzdurne opinie niezbyt mnie wzruszają.
• Wśród kobiet, które wywarły wpływ na pana życie wymienia pan: babcię Paulinę, Margaret Thatcher, Agathę Christie, Madonnę, Bogumiłę Wander. A gdzie miejsce na własną sympatię?
– Nie wyobrażam sobie, żeby mimo wyjątkowo publicznego charakteru mojej pracy nie było w moim życiu miejsca na najbardziej prywatną prywatność. Oto dlaczego nie ma tam nic na temat mojej przyjaciółki. A czy wywarła na mnie wpływ? O tak, ogromny!
• Co z pana ulubionym sportem – narciarstwem, a co z nurkowaniem?
– Właśnie wróciłem z Indonezji, gdzie nurkowałem na różnych egzotycznych rafach koralowych. Na narty wybieram się za kilka tygodni, ale teraz najważniejsze są przygotowania do rajdu Paryż – Dakar, na który najprawdopodobniej pojedziemy razem z Piotrem Kraśko.
• Kiedyś chciał pan przed trzydziestką osiągnąć taki stan, żeby czuć się pogodzonym z samym sobą, osiągnąć spokój wewnętrzny. Czy to się udało?
– W dużej mierze, ale to nie jest takie proste.
• Zagrał pan w serialu „Na dobre i na złe”. Czy nigdy nie marzyła się panu kariera filmowa?
– Szczerze przyznam, że nie, bo bycie aktorem to ciągłe czekanie pomiędzy kolejnymi ujęciami, a dopiero potem granie, ale rola w serialu była przyjemnym doświadczeniem. W dużej mierze dlatego, że mój odcinek reżyserował Maciej Dejczer, którego znam i bardzo lubię.