Takiej wielkiej artystki to jeszcze u nas nie było! - mówi pan Marcin, lat 63, z czego 20 spędził jako pacjent Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych w Stroniu Śląskim.
Osiemnasta doba pobytu Violetty Villas w szpitalu. Na śniadanie o godz. 7.15, jak zwykle, zupa mleczna. Na obiad w południe: parówka w sosie z ziemniaczkami. Bez surówki, bo surówki serwują tutaj tylko w piątki i niedziele. Ostatnio ludzie rozwożący jedzenie ledwie mogli się przepchać między dziennikarzami i obiad był spóźniony. Wszyscy przyjechali tu dla Wioletty Villas, kiedyś gwiazdy Las Vegas, dziś schorowanej 68-letniej pacjentki.
Ta, która oczekuje sławy
Po latach Violetta Villas powie, że nie lubiła tej Czesi, dopóki nie dowiedziała się, że pochodzi ona od staropolskiego imienia Czasława oznaczającego tą, która oczekuje sławy.
Jesień 1946: Cieślakowie wracają do Polski, do Lewina Kłodzkiego. Piękna okolica i dom naprzeciw imponującego, starego wiaduktu kolejowego. Pani Cieślakowa znajduje zatrudnienie w miejscowym sklepie. Nawet dziś ludzie pamiętają, jak dawała towar "na krechę". Bolesław Cieślak pracuje na kolei. W wolnej chwili przygrywał czasem na skrzypcach na wiejskich zabawach.
Kiedy Czesława miała 17 lat, rodzice namówili ją do małżeństwa z porucznikiem. Wkrótce na świat przyszedł syn Krzysztof. To on, pół wieku później, zatroszczył się o chorą matkę i przekonał, by zgodziła się na leczenie.
Pseudonim z lasu
- Przepowiadam pani światową karierę - miał wtedy powiedzieć. - Niech pani sobie wybierze pseudonim.
Może Violetta Valdi? Pianiście się nie podobało.
- Wzięłam więc "V" z imienia, dodałam "las", bo mieszkałam blisko lasu, i dołożyłam drugie "l" - artystka chętnie po latach podawała receptę na dobry pseudonim sceniczny.
Tak narodziła się Violetta Villas.
Nagrody, festiwal w Opolu, koncerty w Paryżu, wreszcie w Las Vegas.
Sława.
Dom kultury w Lewinie i hutę w Stroniu nazwano imieniem Violetty. W 1969 Polka nazywana w Vegas "głosem ery atomowej" wróciła do kraju. Zamieszkała w Magdalence pod Warszawą w domu pełnym kwiatów. Dlaczego właśnie Czesia? Dlaczego nikt inny z rodziny Cieślaków?
Myślałem, że nie żyje
Piątek, 29 grudnia 2006. Jan Mulawa, szwagier, jak zwykle, wyszedł na swój kawał ziemi przy posesji Villas. Chciał nakarmić kury. Coś było nie tak: nie widział Violetty od kilku. Głodne psy - 120, a może nawet 140 - szczekały jak szalone.
- Zadzwoniłem do niej z domu. Nie odebrała - opowiada. - Zadzwoniłem do jej brata, chciałem z nim pójść do Violetty. Odmówił.
Wreszcie zadzwonił na policję. Policjant uchylił okno. Gwiazda siedziała w bezruchu na fotelu. Wyglądała, jakby nie żyła.
Tadek Wiejkut, zięć Jana, zawołał: - Ciociu, co ci jest?
Wtedy Villas podniosła się z fotela: - Lekarza.
- Nieprawda, że leżała, a własne psy ją gryzły - twierdzą nerwowo szwagier. - I nieprawda, że ktoś ją siłą i podstępem zamknął w domu! - dementuje kolejne prasowe sensacje.
Ale prawdą jest, że gwiazda światowych rewii była głodna, że poprosiła o chleb, że domem rządziły niedożywione zwierzęta, że siedziała w fotelu nie wiadomo jak długo.
Bardzo kontrowersyjna
- Bywa uparta w taki bezsensowny sposób - dodaje wójt Kędzierewicz: - Bardzo kontrowersyjna i trudno się z nią rozmawia. Nigdy nie wiadomo, czy się z jakichś powodów nie obrazi. Ale też talent nieprzeciętny. Byłem kiedyś w Kudowie na jej spotkaniu z Polonią australijską i amerykańską. Mało jej nie zjedli z tej miłości, każdy chciał jej dotknąć.
- Teraz to starsza, schorowana i zdziwaczała osoba - żałuje gwiazdy Zofia Łaszuk, sąsiadka. - Odludek, izolowała się. Mieliśmy w Lewinie gwiazdę, a jakbyśmy jej nie mieli.
Nie robiła zakupów w miejscowych sklepach. Nie chodziła do miejscowego kościoła. Odmawiała kontaktów z rodziną. Ludzie widywali czasem na łące przy domu mocno zaniedbaną kobietę. Od czasu do czasu zamieszczała w mediach apele o karmę dla swoich psów. Wtedy pod bramę jej domu podjeżdżały samochody bezinteresownych darczyńców. Ale Villas nikogo nie wpuszczała do domu.
Niedobry milioner
W Stanach Violetta Villas wychodzi za biznesmena o polskich korzeniach - ponoć milionera - Kowalczyka. Wkrótce okazało się, że chciał on tylko wykorzystać sławę piosenkarki. Villas zostawiła męża. Ten opowiadał w prasie, że żona woli wielogodzinne modły i swoje zwierzęta od małżeńskich obowiązków.
Villas wróciła do Magdalenki. W 1998 artystka znów pojawiła się w rodzinnym Lewinie. Na dzień dobry dostała honorowe obywatelstwo i kryształowy klucz do miasta. Rok później przeprowadziła się na stałe.
Były kolacje z wójtem i wielkie plany. Raz zaśpiewała ludziom na kompleksie basenowym i trzy razy na rynku. To wszystko.
- Projekt otwarcia rewii w budynku po zlikwidowanym kinie powstał spontanicznie - twierdzi wójt. - Mieliśmy już nawet sponsorów remontu i sponsora, który chciał sfinansować oświetlenie. Ale był jeden problem: jej zwierzęta.
Zwierzyniec
- Samych kotów pani Villas miała ze 200 - twierdzi pan Konrad. - Budowę szopy dla nich sponsorowała Edyta Górniak. Psy potem te koty zagryzały.
- Nieprawda, że zagryzały. Pani Villas przestała hodować koty sześć lat temu - prostuje wójt.
Gmina proponowała swojej gwieździe zalegalizowanie schroniska. Wystarczyło założyć fundację (jej imienia, oczywiście), znalazłyby się środki na karmę i opiekę weterynaryjną. Pomysł gwieździe się spodobał. Przestał być dobry, kiedy dostała administracyjną decyzję o legalizacji schroniska. Okazało się, że taki przybytek to sporo obowiązków. Villas wpadła w furię, zadzwoniła do wójta i przez kwadrans go wyzywała. Potem podarła dokumenty. Dwa lata temu część zwierząt wywieziono, ale te, które zostały, znów się mnożyły.
Mnożyły się też szczury żerujące na odpadkach. Teraz dom jest zamknięty, a zwierzęta wyłapane i porozwożone do legalnych schronisk.
Nie zna się na ludziach
Jednak Villas, za namową syna, z którym porozmawiała po raz pierwszy od siedmiu lat, wyraziła zgodę na pobyt w szpitalu. Będzie mogła z niego wyjść, kiedy sama uzna to za stosowne. Na razie chce się leczyć.
- Całe szczęście, że posłuchała syna - przekonuje wójt. - Pani Villas trudno poznać się na ludziach. Wielu chciało jej pomóc. Także nasza opieka społeczna i jej najbliższa rodzina. Ale ona od nikogo pomocy nie przyjmowała. Otaczała się za to zwykłymi pijawkami, pochlebcami, którzy zajmowali się nią, bo mieli w tym interes.
Jaki interes? Piosenkarka miała 740 zł emerytury, o którą wystarał się wyklęty na kilka lat syn, tantiemy z ZAiKS-u za emisje piosenek i przekazy pocztowe, które czasami przysyłali darczyńcy z Polski.
Tak sobie życie ułożyła
Dziś szpital w Stroniu broni prywatności chorej gwiazdy. - Każdy pacjent ma prawo do poszanowania jego godności osobistej - wyjaśnia Barbara Szajnocha, rzecznik praw pacjenta w szpitalu. - Szpital to dla pacjenta drugi dom.
Pacjenci mają tu prawo do prywatnych ubrań. Mogą mieć kwiaty, wypożyczać książki z biblioteczki, uczestniczyć w tzw. zebraniach społeczności terapeutycznej i telefonować z automatu na korytarzu. Mogą też oglądać telewizję w oddziałowej świetlicy.
Czy Violetta Villas oglądała relacje sprzed szpitala? Nie wiadomo.
- Tak sobie ułożyła życie, tak zmarnowała talent - załamuje ręce szwagier.
A pan Marcin ze szpitala uważa, że pani Villas będzie w Stroniu dobrze. Warunki są tu lepsze niż w niejednym domu. Gdyby tylko zechciała, to może zostać solistką w tutejszym chórze. Głos ma przecież wspaniały.