Parafrazując pewnego Brytyjczyka można by rzec, że chyba jeszcze nigdy za tak niewiele nie kupiono tak dużo, jak udało się to zrobić lubelskim studentom. Cóż, widocznie nieprzypadkowo okazali się najlepsi w niedawnym teście inteligencji. Otóż lubelscy żacy, niezadowoleni z drastycznej podwyżki cen biletów okresowych MPK, urządzili zrzutkę na prezesa tej firmy („daj grosza na Miłosza”). Efekt zbiórki nie okazał się wprawdzie powalający – po zsumowaniu groszy wyszło niecałe 50 złotych – jednak sprawił, że MPK zaczęło mięknąć. Ostatecznie, po rozlicznych prośbach, groźbach i szantażach ze strony studentów władze MPK postanowiły nadać tej inteligentnej, a dokuczliwej grupie społecznej specjalne przywileje, pozwalając jej jeździć swymi pojazdami ponaddwukrotnie taniej niż np. najuboższym emerytom czy rencistom, głodującym z braku pieniędzy bezrobotnym, chodzącym u progu zimy w dziurawych trampkach (z powodu biedy) uczniom.
Oczywiście, takie różnicowanie społeczeństwa przez przewoźnika jest niesprawiedliwe i być może nawet niezgodne z prawem (prawo od sprawiedliwości, mam nadzieję, każdy potrafi odróżnić...). Przecież to paranoja, że moi synowie, którzy robią to samo – zdobywają wiedzę – są traktowani zupełnie inaczej. Młodszy, uczeń szkoły średniej, może jeździć dwiema liniami za ponad sto złotych miesięcznie, a starszy, student, już wkrótce, gdy MPK wynegocjowane przywileje wprowadzi w życie, za mniej niż połowę tej kwoty nabędzie sieciówkę, czyli bilet na wszystkie miejskie linie. Jeśli ktoś przedstawi mi racjonalne uzasadnienie tej segregacji, gotów jestem wejść pod stół i przez pół dnia szczekać, ze lubelskie MPK jest najsprawiedliwszą firmą na świecie.
Wiem – takiego uzasadnienia – etycznie poprawnego – nie będzie. Choć władz MPK za pójście na ustępstwa wobec studentów bynajmniej nie potępiam. One po prostu skorzystały ze sprawdzonego przez kolejne rządy sposobu rozwiązywania konfliktów, opartego na zasadzie: kto głośniej krzyczy – więcej dostaje. Zamiast iść na wojnę przeciw studentom, którzy już zaczynali uprawiać dywersję w autobusach, przekazując przy wysiadaniu skasowane bilety innym podróżnym i grozili innymi przykrymi akcjami, władze MPK uznały, że pokój będzie tańszy. Pewnie się nie mylą.
Na pokojowym rozwiązania konfliktu najwięcej stracą... studenci. Nie wyobrażam sobie, by teraz wsiedli do autobusu MPK w „stanie wskazującym”, na co do tej pory mogli sobie pozwolić (pijemy z rozpaczy, bo bilety drogie...). Studenci będą musieli teraz być grzeczni i potulni jak baranki, nie pić, nie palić, nie wymawiać słów nieprzyzwoitych w publicznych miejscach; słowem – muszą zapłacić zupełnie nie przystającą do temperamentu studenta postawą za wywalczone (kosztem innych grup społecznych!) przywileje.
Bo w przeciwnym razie co ludzie powiedzą? Że na hulanki i głupoty ich stać, a wożą się za nasze! A już nie daj Bóg, jak MPK wprowadzi podwyżkę cen biletów niestudenckich! Przecież wiadomo, przez kogo to wszystko – tych obiboków, którym się nie chce chodzić pieszo na wykłady...
Ps. Taksówkarze też potrafią! Po niedzieli znów będą walczyć o swoje – czyli o nie instalowanie kas fiskalnych w taksówkach. To nic, że babcie klozetowe i straganiarki dawno kasy pozakładały. Każdy taksówkarz i student im powie, ze we właściwym czasie trzeba było pojechać z pomidorami i papierem toaletowym do stolicy, a nie pleść dziś farmazonów o równości, sprawiedliwości i solidarności...