Był bohaterem jednego dnia. Dnia swojego pogrzebu. Teraz przypominanie o śmierci naszego syna wielu uwiera, przeszkadza – mówią z żalem rodzice oficera BOR z Zamościa, który dwa lata temu zginął w zamachu na polskiego ambasadora w Iraku.
Atak
Bartosz Orzechowski zginął 3 października 2007 roku. Był kierowcą konwoju, którym przez Bagdad jechał ambasador Edward Pietrzyk. Polacy przemieszczali się trzema opancerzonymi samochodami. Byli już 200 metrów od ambasady, kiedy na wąskim zakręcie wybuchły trzy ładunki. Później doszło do ostrzału.
Ranny został ambasador i czterej spośród ośmiu chroniących go funkcjonariuszy. Po zamachu wszyscy zostali amerykańskim śmigłowcem przetransportowani do szpitala. Lekarzom nie udało się jednak uratować życia pochodzącego z Zamościa Bartosza Orzechowskiego.
Bohater
W ostatniej drodze Bartoszowi Orzechowskiemu towarzyszyli najważniejsi urzędnicy państwowi i setki mieszkańców Zamościa, także jego koledzy z BOR i znajomi sprzed lat. Prezydent Lech Kaczyński, podczas uroczystości na zamojskim cmentarzu parafialnym zapewniał, że Bartosz zginął jak bohater.
Bo do końca, mimo odniesionych ran, bronił życia ambasadora Edwarda Pietrzyka. W uznaniu tych zasług pośmiertnie awansował Orzechowskiego na stopień podporucznika i odznaczył go Krzyżem Komandorskim Orderu Krzyża Wojskowego.
Rany
Od tamtego czasu minęły już przeszło dwa lata. Jednak dla Bożeny i Andrzeja Orzechowskich niewiele się zmieniło. Ich dom na cichym zamojskim osiedlu także wygląda jak wtedy i wszystko w nim o Bartoszu przypomina. Pełno tu zdjęć z różnych okresów jego życia.
– Nie ma go, ale wiem, że cały czas jest ze mną – płacze Bożena Orzechowska, ściskając zawieszony na piersi medalion ze zdjęciem ukochanego syna. – Matka ze śmiercią dziecka nigdy się nie pogodzi. Nigdy jej nie zrozumie.
Państwo Orzechowscy mówią, że może łatwiej byłoby im żyć po stracie dziecka, gdyby mieli świadomość, że jego tragiczna śmierć nie została zapomniana.
– Bo to prawda, że zaraz po tym odbieraliśmy wiele głosów współczucia. Syn został uhonorowany, nam udzielono wsparcia, ale z każdym kolejnym dniem, każdym tygodniem i miesiącem ta pamięć w ludziach umierała – ojciec Bartosza Andrzej Orzechowski nie kryje żalu.
Pamięć
– W pewnym momencie zaczęliśmy nawet odnosić wrażenie, że mówienie o naszym synu, wspominanie go, zaczęło ludzi drażnić, uwierać, przeszkadzać – mówi smutno ojciec.
Pan Andrzej jest czynny zawodowo. Nie pracuje już jako ratownik w krytej pływalni, ale nadal jest zatrudniony w zamojskim OSiR. Jego żona do kwietnia zeszłego roku pracowała w zamojskiej Straży Miejskiej przy obsłudze monitoringu. Umowa wygasła, a komendant jej nie przedłużył.
– Wezwał mnie na rozmowę, zaproponował, żebym sobie odpoczęła, żebym doszła do siebie, ale obiecał, że jak tylko będę gotowa, by wrócić, przyjmie do pracy – opowiada pani Bożena.
Procedury
Kobieta czuje się oszukana, bo kiedy po półtorarocznej przerwie zgłosiła się do pracy, etat się dla niej nie znalazł.
– Kazali mi jakieś testy zdawać. Nie przeszłam przez nie. A ktoś nawet powiedział, że przecież nie muszę pracować, bo mam rentę po synu. Ale mnie te pieniądze palą, jak judaszowe srebrniki. Co miesiąc przypominają o tym, że syn zza grobu mnie utrzymuje – płacze kobieta. – Ja chciałam po prostu wyjść do ludzi, żeby choć na chwilę mieć szansę oderwać się od mojej tragedii.
Wiesław Gramatyka, komendant zamojskiej Straży Miejskiej rozkłada ręce. – Nic nie mogłem zrobić. Jako człowiek bardzo pani Bożenie współczuję, ale jako komendant muszę się trzymać procedur – wyjaśnia. – Pani Orzechowska po śmierci syna nie była w stanie normalnie funkcjonować. Zdarzało jej się w pracy płakać. Ja nie mogę sobie na takie sytuacje pozwalać.
– Szkoda że nie powiedział tego żonie na samym początku, tylko zwodził przez półtora roku – kwituje Andrzej Orzechowski.
– I wychodzi na to, że dla mnie, z moją żałobą nie ma miejsca – dodaje Bożena Orzechowska.
Sprawiedliwość
Państwo Orzechowscy stracili już niemal nadzieję nie tylko w to, że pamięć o ich synu będzie żyć, ale również, czy kiedykolwiek znajdą się winni jego śmierci. Wiadomość o tym, że lubelska Prokuratura Apelacyjna prowadząca śledztwo w sprawie zamachu zamierza wystąpić o ekstradycję terrorystów, którzy przyznali się do jego dokonania, podniosła ich na duchu.
– Gdyby zostali rzeczywiście osądzeni i ukarani, na pewno byłoby nam lżej – mówi pan Andrzej, ale jest w optymizmie ostrożny.
Bo jemu i żonie chodzi również o to, by śmierć ich dziecka miała także inne konsekwencje, żeby czegoś rządzących nauczyła.
– Niechby politycy wyciągnęli z niej wnioski. Niechby zaczęli tak myśleć o organizacji udziału naszych żołnierzy w misjach, by podobnych tragedii było jak najmniej – marzy ojciec Bartosza.
– Bo my śmierć każdego polskiego żołnierza przeżywamy tak samo, jak śmierć naszego dziecka – mówi pani Bożena. – To ważne nie tylko dla nas, także np. dla kolegów Bartosza. Oni nadal są w Iraku i nadal ryzykują swoje życie. Te tragedie niczego i nikogo nie uczą. Nasi chłopcy nadal giną na wojnach...