W czasach PRL-u stację benzynową widać już było z daleka. Można ją było poznać nie po barwnym neonie, ale po sznurze samochodów stojących do dystrybutorów. Godziny stania w kolejce. Na malucha przypadało 24 litry paliwa na miesiąc, na dużego fiata czy poloneza: 36 litrów. Niektórzy przez pół roku nie jeździli samochodem, żeby „uzbierać” paliwo na wakacyjny wyjazd nad morze
Jacek Mirosław, wieloletni fotoreporter Sztandaru Ludu i Dziennika Wschodniego, nie raz i nie dwa stał w takiej kolejce.
- W latach 80. zaczęły się kłopoty z paliwem - wspomina. - Zdarzało się, że niektórzy stali w kolejce nawet kilka nocy, czekając na dostawę benzyny. W dużo lepszej sytuacji byli właściciele diesli, bo oleju napędowego zazwyczaj było pod dostatkiem, tyle że mało kto miał wtedy popularne zwłaszcza wśród taksówkarzy „ropniaki”. Królowały maluchy, duże fiaty, skody czy wartburgi.
Nie śpij w kolejce
Andrzej Piętas, mieszkaniec Dziesiątej pamięta, jak przez wiele godzin stał w kolejce po benzynę do stacji przy ul. Kunickiego; przy skrzyżowaniu z ul. Kraszewskiego.
- Sznur samochodów ciągnął się od Nowego Światu, przez Wojenną, Wyścigową aż do samej stacji. Po kilku godzinach stania okazało się, że paliwa nie starczy dla wszystkich chętnych. Pamiętam też, jak jeden z kierowców uciął sobie drzemkę w kolejce. Nikt go nie budził. Kilkanaście samochodów go wyprzedziło - opowiada Piętas.
Podobne sceny były na wszystkich stacjach; nie tylko w Lublinie. Znajomy „cepeeniarz” był na wagę złota. Wielu kierowców kupowało paliwo poza reglamentacją - oczywiście za dużo wyższą, oficjalną cenę. Handel paliwem był zjawiskiem dość powszechnym. Benzynę można było kupić na kanistry od kierowców państwowych firm lub od tych, którzy mieli samochody, a rzadko jeździli.
Kartki
- Ci, którzy nie mieli już kartek, podjeżdżali czasami na stację, pytali czy mogą tankować i lali do pełna - opowiada Jacek Mirosław. - Potem podchodzili do okienka, łapali się za kieszeń i udając zakłopotanie oświadczali, że zapomnieli kartek i proponowali zapłacić za paliwo po wyższej cenie. Pracownik stacji nie miał wyboru: kto by się bawił w spuszczanie paliwa z baku?
Obsługa dystrybutorów nie różniła się od obecnie produkowanych. Nieco więcej zachodu było z samochodami i motocyklami o silnikach dwusuwowych. Każda stacja było wyposażona w specjalne bańki, do których wlewało się benzynę i dodawało olej. Potem trzeba było dokładnie je wymieszać i dopiero wtedy wlać do zbiornika.
Historia lubelskich „cepeenów”
27 lipca 1944 roku powołano organizację naftową pod nazwą Polski Monopol Naftowy. Był to jednocześnie początek działalności Centrali Produktów Naftowych, czyli popularnego przez lata CPN-u. W tym czasie w Lublinie była czynna jedna stacja benzynowa i punkty w Zamościu, Chełmie i Krasnymstawie. W pozostałych miejscowościach urządzenia zostały zniszczone przez wycofujące się wojska niemieckie.
- Baza naftowa, jeszcze poniemiecka, mieściła się wówczas na terenie późniejszej Fabryki Samochodów Ciężarowych - mówi Janusz Kobylański, wieloletni pracownik CPN, członek Stowarzyszenia Naukowo-Technicznego Inżynierów i Techników Przemysłu Naftowego i Gazowniczego. - Pierwsze stacje były wyposażone w ręczne dystrybutory, które odmierzały wielokrotność 5 litrów paliwa. Jedna z takich stacji mieściła się m.in. na pl. Bychawskim. Z takich ręcznych pomp najdłużej można było korzystać w Janowie Podlaskim.
Tysiąc stacji
Paliwo było trudno dostępne; jedyny w kraju producent - Rafineria Jedlicze - produkowała zaledwie kilkadziesiąt ton produktów naftowych miesięcznie.
Lubelski CPN sprowadzał później paliwo z Krosna. Na początku lat 50. przy ul. Łęczyńskiej powstał nowoczesny jak na tamte lata skład na paliwa i oleje, a CPN posiadał już 10 stacji benzynowych. Były dość prymitywne, bo dysponowały niemieckimi zbiornikami pochodzącymi z demontażu o pojemności zalewie 10 m sześc. Z okazji Tysiąclecia Państwa Polskiego (w 1966 r.) CPN - podobnie jak wiele instytucji w kraju - podjął zobowiązanie wybudowania 1000 stacji benzynowych. Dziesięć z nich powstało wówczas na Lubelszczyźnie.
Stopniowo drewniane, później metalowe kioski zastępowano większymi budynkami z zapleczem magazynowym. W 1957 r. wprowadzono na stacjach sprzedaż podstawowych części zamiennych i akcesoriów samochodowych. Tylko najnowocześniejsze stacje miały jednak zadaszenie.
Przez dziesiątki lat najwięcej paliwa w czasach PRL-u sprzedawały stacje przy ul. Głębokiej i stacja na Rogatce Warszawskiej. Nikomu się wówczas jednaj nie śniło, że po kilkudziesięciu latach, będzie można w środku nocy pójść na taki dawny „cepeen”, żeby napić się kawy, zjeść hot-doga, wysłać kupon totolotka i kupić karmę dla psa. A przy okazji zatankować paliwo.