– Na przemianach ostatnich trzynastu lat najmniej skorzystali rolnicy. Tymczasem połowa mieszkańców Lubelszczyzny właśnie utrzymuje się z ziemi. Dlatego nie ma się co dziwić, że są zniechęceni do polityki. Nie chodzą na wybory, bo nie wierzą, że ich głos może coś zmienić. Z drugiej strony są zniecierpliwieni. A taka sytuacja to doskonały grunt dla ugrupowań głoszących populistyczne poglądy. Zatem nie można się dziwić, że w ostatnich wyborach samorządowych tak dobre notowania otrzymała LPR i Samoobrona. Ale podobną ilość głosów otrzymały także PSL i SLD. Jak to należy czytać? Że wyborcy zdecydowali, by właśnie te cztery ugrupowania zaczęły ze sobą współpracować i stworzyły nowy układ ponad podziałami.
• Dlaczego zatem liderzy tych ugrupowań nie słuchają wyborców?
– Wpływ na to mają podziały historyczne i uprzedzenia, też personalne. Część prawicy nie może się przekonać do SLD. Nie ma co kryć – po mojej lewej stronie uprzedzeń też nie brakuje. Ale występują jeszcze innego rodzaju niechęci. Mam na myśli uprzedzenia niektórych liderów ugrupowań do siebie. To wszystko wpływa na to, co obecnie dzieje się w sejmiku.
• Jakie mogą być konsekwencje tej sytuacji?
– Ogromne. Jeśli radni nie znajdą płaszczyzny porozumienia, to w lutym mamy komisarza. Następnie ponowne wybory. To oznacza wiele miesięcy całkowitego paraliżu władzy. Tymczasem zbliżający się rok będzie decydującym dla naszego regionu. Gdy cztery lata temu (K. Szydłowski był wicemarszałkiem województwa w poprzedniej kadencji – przyp. red.) tworzyliśmy strategię województwa, pierwszy kontrakt z rządem, sięgaliśmy po środki z Unii Europejskiej. Wówczas równie ciężko było zyskać akceptację wszystkich. Ale udało się i są efekty. Jednak to wciąż początek tej długiej drogi. Musimy bowiem przygotować setki dokumentów, programów, projektów. Przeszkolić administrację i zbudować nowe struktury. A wszystko po to, by pełnymi garściami czerpać z funduszy Unii Europejskiej. Chodzi o miliardy euro na najbliższe 20–30 lat. To jest właśnie zadanie samorządu województwa. Jest jeszcze jedna kwestia. To, co się dzieje w sejmiku, ma bezpośredni wpływ na funkcjonowanie Urzędu Marszałkowskiego. Niepewność, kto zostanie marszałkiem, jaki będzie zarząd, powoduje, że cała kadra dyrektorska od dwóch miesięcy żyje na walizkach. To oznacza, że od listopada żadna ważna decyzja w Urzędzie Marszałkowskim nie została podjęta. Jaki inwestor zagraniczny zechce w takim sytuacji zainwestować na Lubelszczyźnie? W każdym biznesie podstawą jest stabilność, wiarygodność i przewidywalność. Tego wszystkiego obecnie Lubelszczyźnie brakuje.
• Czy jest jakieś rozwiązanie tej sytuacji?
– Istnieje cały ich wachlarz. Wszystko zależy jednak od tego, czy radni są w stanie wznieść się ponad swoje niechęci oraz uprzedzenia personalne i zasiąść do jednego stołu. Czy niektórzy z nich, korzystając z sytuacji patowej, przestaną traktować Lubelszczyznę jak prywatny folwark. Jednym z najbardziej zapalnych punktów w sejmiku jest wybór marszałka. Dlaczego? Bo każde z ugrupowań chce, by ten urząd sprawował ich człowiek. Dlatego jednym z takim rozwiązań, które pogodziłoby aspiracje wszystkich ugrupowań i zaspokoiłoby ich ambicje władzy może być wprowadzenie – wzorem UE – np. rotacyjności marszałka.
• Na czym to miałoby polegać?
– W UE parlament wybierany jest na pięć lat, budżet ustala się na siedem lat, a władze kolejno, przez okres pół roku, przyjmują kraje „piętnastki”. Marszałek zresztą niewiele rzeczy podejmuje sam. Głównie sprawuje funkcję reprezentacyjną i koordynacyjną. Decyzje podejmowane są przez uchwały pięcioosobowego zarządu. To jest, oczywiście, tylko jeden z przykładów. Sytuację w sejmiku można uzdrowić w każdej chwili. Potrzeba tylko dobrej woli. Z moich rozmów przeprowadzonych m.in. z radnymi wynika, że jest wola rozwiązania tego klinczu. Co zaś do wyborców, to jestem przekonany, że zaakceptowaliby każde rozwiązanie, dzięki któremu Lubelszczyzna przestanie się kompromitować w kraju i za granicą, a jednocześnie służyć będzie rozwojowi naszego regionu.