Warszawa podobno przypomina twierdzę, Lublin – na szczęście – nie. Ale w Warszawie może być gorąco – niestety nie w sensie klimatycznym. A w Lublinie, jak to w Lublinie – będzie trochę na ludowo, nieco sennie, lekko imprezowo. Jesteśmy tu, zamieszkujący z tej z tej strony Wisły, postrzegani jako lud spokojny, flegmatyczny, pracujący ciężko na roli, pielęgnujący skansen. Generalnie ocenia się nas jako gościnnych i przyjaznych. Ale można powiedzieć, że od czasu do czasu jesteśmy wmanewrowani historycznie. Dziś też, choć ździebko nas to dowartościowało. Przez moment. Przez chwilę nam się zdawało, że będziemy pępkiem unijnym i pierwsze race radości z tego powodu rozbłysną właśnie nad pomnikiem Unii Lubelskiej w centrum miasta. Świetnie. Tak się należy. Bo czy inne polskie miasto ma pomnik unii? Jakiejkolwiek? Lublin jest senny i przyjazny. Wprawdzie jajek u nas dużo, ale nie jesteśmy skłonni rzucać nimi bez powodu. Jeśli nie z powodu postumentu na Placu Litewskim to może z tej przyczyny dostojni goście mogliby podpisać na Zamku jakiś certyfikat, wygłosić przemówienie albo coś?
Zresztą, jak niektórzy z nas wiedzą, byliśmy dwukrotnie stolicą kraju, a nawet raz podobno nikt tego nie odwołał. Może miastem stołecznym pozostajemy nadal? – zadajemy sobie pytanie. Dlaczego zatem ważne historycznie wydarzenie nie miałoby zaistnieć u nas? Zrobimy sztuczne ognie, imprezę na trawiastym polu i będzie piwo pod parasolem.
Trzeba jednak szczerze powiedzieć, że znaleźli się malkontenci, którzy postanowili ten szczególny dzień, zwany kiedyś świętem robotniczym, spędzić prozaicznie i przyziemnie – dosłownie. Podjęli decyzję o grzebaniu motyczką w ziemi na nadjeziornej działce. Można zatem przypuścić, że Lublin jeszcze bardziej się wyludni, że będzie jeszcze bardziej bezpieczny i przyjazny. Jednak, niestety nikt tego nie docenia. Uroczystości odbywające się w blasku hełmów i mundurów moro mają lepszy smaczek. A w Lublinie jest sennie...