Co roku, 6 czerwca,
na zbiorowej mogile w Wierzchowinach odprawiana jest prawosławna msza.
6 czerwca 1945 r. żołnierze w polskich mundurach weszli do wsi i w kilka godzin rozstrzelali blisko dwustu Ukraińców. Większość ofiar stanowiły kobiety i dzieci, które następnego dnia zagrzebano w ziemi. Dziś, dokładnie 61 lat od tamtych wydarzeń, Instytut Pamięci Narodowej wciąż prowadzi śledztwo. Szuka sprawców i powodów, bo w tej sprawie nic nie jest oficjalnie jasne
- Stałem w dole głębokim na 3, 4 metry, a szerokim na jakieś 7 metrów i odbierałem płachty z białych prześcieradeł, na których leżały ciała - wspomina dziś Janusz Matwiejuk*. - Kładliśmy je w rzędach, nogami do siebie, jedno na drugim.
Niektóre były okaleczone, pobite, jakby dziobane szpadlem, poranione, całe we krwi. Dużo dzieci, nawet bardzo malutkich. A na koniec wszystko posypaliśmy wapnem i zasypaliśmy ziemią. Było tych ciał ze 200. Niecałe 200, bez kilku. Co wtedy czułem?... Tylko strach, że nie wyjdę z tego dołu, bo nad nami stał Ukrainiec z karabinem. Krzyczał, że będzie strzelał, jak przerwiemy robotę.
Dzień wcześniej w sąsiednich Zagrodach 16-letni wówczas Henryk Głowacki podkuwał konie morderców. - Stałem z nimi twarzą w twarz - wspomina. - Zatrzymali się u nas, żeby podkuć konie. Jechali furmankami, na koniach, część szła pieszo. Odjechali w stronę Wierzchowin.
Dwie godziny później do Wierzchowin weszło kilkuset żołnierzy ubranych w polskie mundury. Najpierw zajrzeli do szkoły. Dzieci wypędzili do domów, nauczyciela zabrali ze sobą.
Chodzili z nim od domu do domu. To on wskazywał, kto jest Polakiem, a kto Ukraińcem. Dla pewności sprawdzano dokumenty i kazano zmawiać polski pacierz.
Bycie Ukraińcem było wyrokiem śmierci.
Wyrok wykonywano na miejscu.
W ciągu kilku godzin żołnierze w polskich mundurach rozstrzelali niemal wszystkie prawosławne rodziny mieszkające we wsi.
Dokładnie 194 osoby; głównie kobiety i dzieci.
Świadkowie nie mieli wątpliwości: bestialskiego mordu dokonał oddział Narodowych Sił Zbrojnych pod dowództwem kpt. Mieczysława Pazderskiego ps. "Szary”
Pierwsze śledztwo
Już cztery dni później, 10 czerwca, NKWD i UB rozbiło oddział "Szarego”. W miejscowości Huta, oddalonej od Wierzchowin o kilkadziesiąt kilometrów, zginęło ok. 160 żołnierzy, w tym sam "Szary”, który miał dowodzić akcją w Wierzchowinach.
15 czerwca 1945 roku do Wierzchowin przyjechała komisja, by zbadać przebieg wydarzeń z 6 czerwca. W jej skład weszli: lekarz, sędzia, prokurator, wicewojewoda lubelski, delegat z Ministerstwa Sprawiedliwości, biegły sądowy i dziennikarz ze "Sztandaru Ludu”. Przesłuchiwali świadków, oglądali miejsca zbrodni, ustalili miejsce pochówku.
Z mogiły wydobyto wtedy 2 ciała, jedno bez głowy.
Wiosną 1946 r. zorganizowano tzw. proces wierzchowiński (znany też pod nazwą "procesu 23”). Zarzuty postawiono 3 osobom. Wyrok z 19 marca 1946 roku uznał za winną tylko jedną osobę.
To wszystko.
Zginęli nie ci, co trzeba?
- Historycy od lat spierają się, kto stoi za tą makabryczną zbrodnią - mówi Dorota Godziszewska, prokurator z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie. - Jedna z wersji mówi o tym, że żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych wydali wyrok na kilkunastu ukraińskich współpracowników aparatu bezpieczeństwa. To oni mieli zostać zabici. Ale jest też druga wersja. Być może kilka godzin po żołnierzach NSZ do wsi weszli funkcjonariusze UB przebrani za polskich żołnierzy i "dokończyli” mordowanie. To nierozstrzygnięta kwestia.
Historycy zgadzają się w jednym: 6 czerwca do wsi na pewno wszedł oddział antykomunistycznego ugrupowania Narodowych Sił Zbrojnych pod dowództwem kpt. Mieczysława Pazderskiego ps. "Szary”. Byli we wsi kilka godzin.
Alina Matwiejuk* miała wtedy 12 lat. Pamięta, że 6 czerwca, po południu do domu przybiegł zdenerwowany ojciec. Krzyczał, że Polacy w pień wybijają w Wierzchowinach Ukraińców: - Z ojcem do chałupy wpadł nasz sąsiad. Wracał od Ukrainki, której kazał schować się w spichlerzu, pod samym dachem. Opowiadał, że do kryjówki zdążyła zabrać dwoje swoich dzieci. Martwił się o nich. Potem okazało się, że wszyscy się uratowali.
Zdaniem żyjących dzisiaj świadków tamtych wydarzeń nie ma żadnych wątpliwości co do sprawców mordu. I jasne są pobudki ich działania. Żołnierze NSZ mieli przyjść rozprawić się z ukraińskimi współpracownikami UB i NKWD, których w Wierzchowinach było najwięcej w całej okolicy.
- Mieli broń i byli ważni, bo stała za nimi władza - mówi Stanisław Uzdacz*. - Terroryzowali nasze wsie, lepiej ich było nie spotkać, bo to mogła być śmierć za nic. Szykowali się, żeby wymordować Polaków w Siennicy. Ale podobno któryś Ukrainiec doniósł o planowanej akcji na Polakach i nasi ruszyli, żeby ich uprzedzić. Szkoda tylko, że ci najwięksi "czerwoni działacze”, prawdziwi bandyci, uciekli, a zginęli nie ci, co powinni. Jak to się mogło stać? Nerwy puściły, czy takie bestialstwo z ludzi wyszło?
Drugie śledztwo
Śledztwo, które w sprawie wierzchowińskiego mordu od 2000 roku prowadził lubelski oddział IPN nie zostało dotąd zamknięte. Wiosną 2005 roku akta sprawy z Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Lublinie przekazano do Szczecina. Powodem było zbytnie przeciążenie lubelskiej komisji. - My prowadzimy jedną czwartą wszystkich śledztw w Polsce, nie dajemy sobie rady. A przecież zależy nam na tym, żeby sprawy nie ciągnęły się latami - tłumaczy prokurator Dorota Godziszewska.
Dlatego teraz sprawą zajmą się prokuratorzy, którzy są osiemset kilometrów od miejsca zbrodni. To oni rozstrzygną o ostatecznych wynikach śledztwa. Dziś prokurator Iwona Chamionek ze Szczecina nie wyklucza ekshumacji. - Rozważamy taką możliwość, ale wcześniej chcemy dotrzeć do wszystkich świadków. Apelujemy, żeby się do nas zgłaszali.
- Ja mam poważne obawy, co do efektów tego śledztwa - mówi Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce. - Mijają lata, umierają świadkowie i coraz ciszej o tej sprawie. Jakby nikomu nie zależało na oficjalnym i jednoznacznym jej zakończeniu. Co z tego, że historycy zrobili kawał dobrej roboty, jeśli wszystko wskazuje na to, że w pionie śledczym IPN rozstrzygnięć żadnych nie będzie.
Mariusz Zajączkowski, historyk z lubelskiego IPN, który w swojej pracy naukowej zajmuje się problematyką stosunków polsko-ukraińskich, zainteresował się także sprawą mordu w Wierzchowinach. Dotarł m.in. do nowych świadków. I dzisiaj, podobnie jak oni mówi, że nie wierzy w prowokację UB. Odwołując się do dokumentów podaje dokładną liczbę ofiar: - W Wierzchowinach zabito 194 Ukraińców. Podobnie, jak część historyków, uważam, że za tę zbrodnię odpowiedzialni są żołnierze NSZ. Sam "Szary” napisał w raporcie sytuacyjnym z 9 czerwca 1945 roku o likwidacji 194 osób narodowości ukraińskiej. Wierzchowiny miały być prawdopodobnie pierwszą z kilku wsi ukraińskich, które miał spotkać ten sam los.
Pojednanie
W 1995 roku z inicjatywy prawosławnej społeczności regionu na zbiorowej mogile w Wierzchowinach stanął pomnik upamiętniający wydarzenia z 6 czerwca. Wykuta w kamieniu księga ma dwie strony - polską i ukraińską. Napis na pomniku głosi: "W tym miejscu spoczywają prawosławni mieszkańcy wsi Wierzchowiny niewinnie wymordowani 6 czerwca 1945 roku”.
Od jedenastu lat przyjeżdżają tu Ukraińcy, żeby pomodlić się za swoich bliskich. Uroczystą panichidę, prawosławne nabożeństwo za dusze zmarłych, odprawia prawosławny biskup diecezji lubelsko-chełmskiej Abel. Uczestniczy w nim też katolicki ksiądz z pobliskiej wsi.
- Ci, którzy pamiętają to, co tutaj się zdarzyło, chodzą się pomodlić - mówi Głowacki. - Potem razem z Ukraińcami milczymy nad tym grobem. No bo co tu mówić? Tu stała się zwyczajnie ludzka krzywda. Żadne pojednanie tego nie zmieni. Ci, co to czują w sercach, dawno pojednali się z tamtymi, którzy przeżyli swoją tragedię.
Wójt gminy Siennica Różana, na terenie której leżą Wierzchowiny, zebrał już pokaźną teczkę dokumentów na temat tej zbrodni. Wciąż szuka nowych śladów, rozmawia z ludźmi. Bo uważa, że to bardzo ważna sprawa.
- Jest pomnik, jest pamięć, ale jaka jest prawda?... - zastanawia się wójt Leszek Proskura. - Ja ciągle nie wiem. Pytałem w IPN, ale mi nie powiedzieli.
* Imiona i nazwiska niektórych świadków zostały zmienione
Źródła
R. Wnuk, Wierzchowiny i Huta, „Polska 1944/45–1989. Studia i Materiały”, t. 4, Warszawa 1999
K. Komorowski, Polityka i walka. Konspiracja zbrojna ruchu narodowego 1939–1945, Warszawa 2000