W Chełmie powstało gospodarstwo agroturystyczne. Rządzą w nim córka z matką. Przybywają do nich goście z całej Polski. – Nawet naturyści chcieli u nas zamieszkać! – chwalą się właścicielki.
d
Nasze podwoje otworzyłyśmy dokładnie rok temu, 1 sierpnia – mówi Beata Igras, właścicielka „Agropokrówki”. – Szy kowałyśmy się jednak z mamą dużo wcześniej. Całe to zamieszanie to jej sprawka.
Krystyna Igras zapisała siebie i córkę na kurs prowadzenia gospodarstwa agroturystycznego. Choć obie nosiły się z pomysłem przyjmowania gości, dopiero ta decyzja sprawiła, że
zaczęły odnawiać dom i urządzać ogród.
– Przygotowałyśmy stronę internetową, wydrukowałyśmy ulotki, dałyśmy ogłoszenia w prasie – mówi Beata. – Obdzwoniłyśmy znajomych i kolegów z rajdów. Poskutkowało.
Już dwa dni po starcie przyjechała pani Basia z Lublina. Po tygodniu wspólnego pobytu wszyscy czuli się jak rodzina. Pani Basia opaliła się na brąz. „Znajomi pytają, czy byłam na Karaibach” – napisała później w mailu.
– A biegało się w niezłym stresie wokół pierwszego gościa – wspomina młodsza z gospodyń. – Okazała się jednak równą babką. Woziłyśmy ją nad zalew, rozgościła się też w naszym ogródku. Po wypadzie nad Jezioro Białe stwierdziła, że nie chce zostać zadeptana na plaży.
Z czasem zaczęli przybywać mieszkańcy Śląska, Warszawy. W tym sezonie masowo przyjeżdżają poznaniacy. Twierdzą, że
do szczęścia więcej im nie potrzeba.
– Parę kroków i jestem w sadzie albo w lesie – zachwyca się Ania Ruszniak, która przyjechała tu już po raz trzeci. – Są konie, zalew. Gdy pada, idziemy zwiedzać miasto.
Życie w „Agropokrówce” tętni przez cały rok. Jesienią zadowoleni są kierowcy samochodów terenowych, bo mogą pojeździć po błotnistych wiejskich drogach i polach. W zimie urządzane są kuligi, ogniska, w święta przychodzi św. Mikołaj.
– Raz trochę dymu wleciało do środka – opowiada Krystyna, pasjonatka biegów i innych sportów. – Wmówiłyśmy dzieciom, które wtedy u nas były, że to
święty się zaklinował w kominie.
Jedna dziewczynka krzyczała, że nie wierzy w niego. Kiedy rzeczywiście starszy, brodaty pan do nas przyszedł, siedziała na jego kolanach i... „kablowała” na ojca, że był niegrzeczny.
Wypoczywający turyści mówią, że panie Igras tworzą atmosferę spokoju i radości. I że świetnie się uzupełniają. Córka organizuje wycieczki i zarządza całością, a mama gotuje, bawi, rozmawia, koi nerwy masażami i bioenergoterapią.
– Kilka minut i pacjent śpi odprężony – śmieje się matka. – Poza tym recytuję swoje wiersze. Może kiedyś je wydam. Zaskakuję też gości dyskusjami o sporcie. Rozumieją, gdy pokazuję ścianę medali i pucharów.
Krystyna nie może usiedzieć w miejscu. Właśnie pakuje plecak – rano rusza w Tatry. Beata zna chyba wszystkie zakątki Ziemi Chełmskiej. Opowieściami o regionie i ciekawostkami sypie jak z rękawa. Na półkach stoją dziesiątki informatorów, map, przewodników. Wszystkie przeczytane od deski do deski.
– Dostajemy listy, w których goście twierdzą, że zaczęli żyć aktywnie – mówi Krystyna. – Przemienili się. Prawdopodobne, że
przez nas jedna para się pobierze.
Może również dlatego, że spełnia się tu zasada: „Przez żołądek do serca”?. Specjalnością kuchni jest smalec. Do wyboru mamy dwa rodzaje: z dzika oraz z 12 ziół. – Czasem nie mogę już słuchać próśb i sprzedam słoik – mówi mama. – Ale przepisu nie zdradzę. Podobnie jak na cebulaka. Tu tajemnica polega na odpowiednim podniesieniu pokrywki. Trzeba przyjechać i spróbować.
Taniej w Chełmie raczej nie przenocujemy. Nawet w schronisku młodzieżowym.
– Pewien mężczyzna nocował u nas kiedyś przez pomyłkę. Miał mój numer komórki, ale adres inny. Pokierowałam go do nas, sądząc, że nie zapisałam rezerwacji – opowiada Beata. – Rano chciał płacić... prawie sto złotych! Wtedy się wydało, że miał mieszkać w zupełnie innym miejscu. Ukradłam turystę!
– Gdzie indziej ceny są kosmiczne.
A my żyjemy przecież na ziemi
– dodaje Krystyna. – Poza tym ludzie wolą nas, bo towarzystwo w hotelach im nie odpowiada. My staramy się nie być wścibskie. Przecież tu mają odpocząć.
Pytane o zyski z gospodarstwa, robią zdziwioną minę. Wszystko łożą na jego utrzymanie i rozbudowę. Nikt w okolicy nie organizuje podobnego biznesu. Czemu? Nie wiadomo. Zdarzają się za to docinki.
– Razem byłoby łatwiej. Każdy jednak liczy, że pieniądze spadną z nieba – tłumaczy Beata Igras. – Moglibyśmy wymieniać się gośćmi, jeśli u kogoś byłoby za dużo chętnych naraz. Wspólna promocja, więcej atrakcji. Ale już na kursie widziałam, że połowa uczestników chodzi, aby chodzić.
Praca pań Igras została
doceniona przez Lubelską Izbę Gospodarczą.
Wyróżniono je drugim miejscem w konkursie „Zielone Lato’2003”. Nie było jeszcze rozstrzygnięcia tegorocznej edycji, ale liczą na dobre miejsce.
– Wspaniałe miejsce na odpoczynek – twierdzi Iwona Kapica, gość. – Zaraz będziemy robić gofry, a jutro żegnamy się przy ognisku. Pewnie jeszcze tu wrócimy...