- To był nieszczęśliwy wypadek, spowodowany brakiem wyobraźni dziecięcej
i głupimi zabawami - uważa dyrektor szkoły w Ciecierzynie. Policja sądzi podobnie, jednak nie wyklucza elementów przemocy
Środa, 19 września. W Zespole Szkół w Ciecierzynie pod Lublinem dzwonek obwieścił godzinę 10.25, czyli dużą przerwę. W toalecie na parterze zebrało się trzech chłopców: ośmioletni Michał z II klasy szkoły podstawowej oraz trzynastoletni Piotr i Marek z II klasy gimnazjum. Po chwili wszyscy opuścili WC. Wyszli na korytarz. Michał zdołał dojść do swojej klasy na pierwszym piętrze. Kulił się z bólu. Spodnie w okolicach krocza miał rozerwane. Slipki też były poszarpane. Leciała mu krew.
Widok był przerażający.
- Skóra zdarta była na całej długości prącia - mówi prof. Jerzy Osemlak, kierownik Kliniki Chirurgii DSK w Lublinie, w której od kilku dni leży chłopiec. - Teraz jest już po operacji. Pozostaną blizny. Niewykluczone, że w przyszłości może mieć kłopoty w postaci zaburzeń z przepływem krwi w tej części ciała. Ten wypadek może też skutkować niepłodnością.
Wszyscy są zszokowani. Pytają: co się stało?! Jak do tego doszło?
Kto jest winien okaleczenia?
Trzynastoletni Piotr i Marek przedstawiają inną wersję.
Dyrekcja szkoły powołała specjalną komisję powypadkową, która przepytała nie tylko trzynastolatków będących z Michałem w kabinie toalety, ale i inne osoby, które mogłyby pomóc ustalić prawdę.
- Nauczyciel dyżurujący wtedy na korytarzu nie zauważył nic niepokojącego - relacjonuje Alina Gromaszek, zastępca dyrektora szkoły. - Mówi, że z toalety nie dochodziły żadne niepokojące sygnały. Rozmawialiśmy też z kolegami Michała z klasy. Nic nie wskazuje, aby miał jakieś zatargi z dwoma chłopcami z gimnazjum.
Mirosław Studniewski, dyrektor szkoły wyklucza przemoc.
Zdaniem dyrekcji wypadku nie dało się przewidzieć. Gdyby uczniowie zachowywali się w toalecie jak należy, to nic złego by się nie stało. Dyrektor Studniewski rozumie, że wszyscy szukają winnego.
- Gdyby moje dziecko zostało tak okaleczone, też byłbym przerażony i pytał czyja to wina - przyznaje.
Tak właśnie zareagowała matka Michała.
Do sprawy podchodzi bardzo emocjonalnie.
- Jestem zszokowana i zbulwersowana - powiedziała Dziennikowi. - Jest mi przykro. Moje dziecko mogło przez ten hak stracić życie. Zamiast wezwać od razu pogotowie, nieśli go na krześle do przychodni. Nie zawiadomili mnie od razu. Nie wiem, czyja to wina. Ale sprawę zgłosiłam na policję.
- Wyłaniają się sprzeczne wersje wydarzeń - mówi podkomisarz Zenon Bernat, komendant komisariatu w Niemcach. - Co innego mówi ofiara, co innego obecni w toalecie uczniowie. Zgromadzony materiał przekazaliśmy do Wydziału Rodziny i Nieletnich Sądu Rejonowego w Lublinie.
Zdaniem podkomisarza Bernata sprawę należy rozpatrywać raczej w kategoriach nieszczęśliwego wypadku, ale nie można wykluczyć elementów przemocy. Sprawą zajmie się sąd.
Imiona chłopców zostały zmienione.