Niektórzy w ciągu kilku miesięcy zgłaszali, że mieli nawet po pięć kolizji. Pech? Nie. Bo żadnych stłuczek nie było. Właściciele aut wpadli na pomysł, że można dobrze żyć z wyłudzania odszkodowań za rzekome uszkodzenia pojazdów
- Przesłuchujemy jednych podejrzanych, a ci mówią o kolejnych upozorowanych kolizjach i tak drzewko się rozrasta - mówi prokurator, który prowadzi jedno ze śledztw przeciwko "stłuczkowiczom”.
Podejrzenia nasuwają się same, w przypadku gdy najpierw samochód ulega kolizji, za którą wypłacane jest ubezpieczenie z jego OC. W kolejnej stłuczce właściciel występuje już jako poszkodowany i dostaje pieniądze z OC kierowcy, który rzekomo na niego najechał. A za parę tygodni auto zmienia właściciela i znowu jest zgłaszane do wypłaty ubezpieczenia.
Niekiedy samochody były od razu kupowane z myślą, żeby je poświęcić na stłuczki. W ciągu paru miesięcy auto miało pięć rzekomych kolizji. Pomiędzy kolejnymi zgłoszeniami po odszkodowanie trochę je klepano.
Co oszuści robili, żeby nie wzbudzić podejrzeń ubezpieczycieli?
- Na przykład auto miało wykupione ubezpieczenie OC w różnych firmach ubezpieczeniowych, które, wypłacając odszkodowania, nie wiedziały, że jest to już kolejna stłuczka tego samego samochodu - mówi prokurator. - Albo samochód był odsprzedawany i stłuczkę zgłaszano na nowego właściciela.
Wykryła policja
- Niektóre osoby mają na swym koncie po kilkanaście upozorowanych kolizji - mówi Aldona Stefańczak, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej Lublin Południe. - Wyłudzanie w tej sposób odszkodowań stało się dla nich stałym źródłem dochodu.
A żyć można było z tego bardzo dobrze, bo wyłudzane odszkodowania jednorazowo przekraczały kilkanaście tysięcy złotych. Podejrzani w tej sprawie nie mieli przywódcy, który kierowałby procederem. - To raczej powiązane ze sobą towarzysko grupy osób, które działały na swoją rękę - uważa prokuratura.
Zaczynało się od tego, że komuś udało się wyłudzić odszkodowanie, mówił o tym znajomemu i rodzinie, która również "wchodziła do interesu”. Oszuści działali w różnych konfiguracjach, raz podkładając się do stłuczki, a potem, w ramach rewanżu, wykorzystywali OC drugiego kierowcy. I tak patent na łatwe zarobienie pieniędzy się rozprzestrzeniał, wciągając kolejne osoby.
Za kratkami jest kilkanaście osób, która mają na swym koncie najwięcej kolizji. Siedzi np. ojciec i dwóch synów, trzeciemu postawiono zarzuty. Większość z podejrzanych to płotki, które za podłożenie się w stłuczce brały po 500 zł. Prokuratura zastosowała wobec nich poręczenia majątkowe i dozory policji.
Pomocnicy w mundurach
- Dokonywali oględzin "kolizji” - mówi nasz informator. - Od ich opisu zależało, czy na danej kolizji można było zarobić. Wystarczyło, że do "uszkodzonych” elementów auta dopisali dodatkowo kilka kosztownych części. Płaciła za nie firma ubezpieczeniowa.
Prokuratura zarzuciła im, że podali nieprawdziwe dane dotyczące uszkodzeń samochodów, biorących udział w kolizji. W areszcie znalazło się trzech funkcjonariuszy.
Kusio i inni
Za kratkami jest łącznie 18 osób, w tym likwidator szkód jednego z towarzystw ubezpieczeniowych. Prokuratura wysłała listy gończe za dwoma wspólnikami Kusia - Andrzejem Kusiem i Januszem Kreczmańskim.
Uderzane były najczęściej drogie samochody, jak BMW, Audi TT. Mitsubishi Pajero. Właściciele uszkodzonych aut występowali o odszkodowanie, które ściągano z polisy OC rzekomych sprawców stłuczki - kierowców o wiele gorszych aut. Według wstępnych szacunków w ten sposób wyłudzono blisko pół miliona złotych.
- Wyłudzone odszkodowania wahały się od kilkunastu tysięcy do 70 tys. zł - mówi Cezary Maj, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Lublinie.
Samemu Kusiowi postawiono 16 zarzutów. Poza wyłudzeniami i kierowaniem zorganizowaną grupą przestępczą podejrzany jest też o zlecenie kradzieży samochodu, który potem trafił w jego ręce.
Okazja stwarzała złodzieja
- Wiele dałaby wymiana informacji pomiędzy ubezpieczycielami, z której wynikłoby np., że to samo auto co chwila uczestniczy w kolizjach. Ubezpieczyciele nie sprawdzają też, jakie uszkodzenia ma drugie auto, które uczestniczyło w rzekomej kolizji - mówią.
W lubelskich towarzystwach ubezpieczeniowych twierdzą, że mają sposoby, żeby nie dać się oszukać.
- W razie wątpliwości zdarzenie drogowe jest badane przez naszą grupę operacyjną, która rozmawia z jego uczestnikami, ogląda samochody. Niekiedy udaje się nam udowodnić, że próbowano nas oszukać - mówi Jacek Komsta, zastępca dyrektora ds. likwidacji szkód lubelskiego oddziału TUiA Warta. - Oprócz prób fingowania stłuczek mamy też do czynienia z niezasadnym powiększaniem zakresu uszkodzeń. Zapobiegamy temu zapewniając bezpłatne holowanie, podczas którego holujący fotografują uszkodzenia.
Również w PZU twierdzą, że działają specjalne zespoły, zatrudniające m.in. byłych funkcjonariuszy policji, pracowników wymiaru sprawiedliwości, które zajmują się zwalczaniem przestępstw ubezpieczeniowych. PZU chce kupić policjantom laptopy i aparaty cyfrowe, aby na miejscu dokumentowali uszkodzenia i od razu przekazywali informacje ubezpieczycielom.
Dariusz Jędryszka