Sobota, 1 lutego, godzina 8.30. Warszawa, plac przed Zamkiem Królewskim. Zimno i nieprzyjemnie. O tej porze zawsze tu pusto. Ale nie teraz. Pod ścianami Zamku przemyka coraz więcej ludzi. Dziwnych ludzi. Z czarnymi teczkami, w ciemnych garniturach. Nawet kobiety są tajemnicze. Wszyscy liczą na wielką nagrodę. A zwycięzca może być tylko jeden...
Teraz Piotr Tymochowicz zorganizował casting na polityka. Zwycięzcy zapewni bezpłatne szkolenia i będzie pracował nad jego publicznym wizerunkiem. Mówiąc fachowo – zajmie się marketingiem politycznym i public relations. Mówiąc normalnie – będzie go reklamował jak proszek do prania.
O Boże! – wszystko będą filmować
Kilkanaście minut przed godz. 9. Przed salką w klubie fotografików ustawiła się już spora kolejka; kilkadziesiąt osób. Wkrótce okazuje się, że większość to dziennikarze, którzy – podobnie jak my – szukają tematu. Część – podobnie jak my – postanawia też spróbować własnych sił, choć nikt nie wie, o co tak naprawdę chodzi.
– Proszę wszystkich o opuszczenie sali – mówi młoda kobietka z teczką i plakietką w klapie żakietu. Jest odpowiedzialna za porządek. Przed wejściem każdy musi wypełnić oświadczenie. Inaczej nie wpuścimy...
Oświadczenie jest krótkie: podpisując je, zgadzamy się na wykorzystanie nakręconego materiału w filmie dokumentalnym pod roboczym tytułem „Kandydat”.
– W jakim filmie? – dziwi się starszy mężczyzna o twarzy urzędnika, który ma dość rządzenia petentami w biurze. Teraz chciałby porządzić wszystkimi. – Ja myślałem że to jakaś poważna sprawa, że będą pytać o politykę, o UE, o... – nikt go już nie słucha. Robi się wielkie zamieszanie. To ekipa techniczna. Kamery, mikrofony, reflektory. I jury – 7 osób. I jeszcze inicjator całego przedsięwzięcia – Piotr Tymochowicz. Wszyscy znikają za drzwiami sali. Czekamy dalej
– Zobaczyłem reklamę tego castingu w telewizji – opowiada Jerzy Kuczmański, p.o. dyrektora Biura Nadzoru Inspekcyjnego w ministerstwie infrastruktury. To poważny człowiek po pięćdziesiątce. – Chciałbym coś zrobić dla innych, ale brak mi siły przebicia. Może tu uda mi się wypłynąć?
Śniadanie z Saddamem
W pół do dziesiątej otwierają się drzwi.
– Zapraszamy pierwszą osobę. Nie mijają dwie minuty, jak pierwsza osoba już wychodzi. Blada, roztrzęsiona. Nic nie mówi. Trzeba zobaczyć, co się dzieje w środku. Wchodzę.
– Dzień dobry, jestem Piotr Tymochowicz – mówi Piotr Tymochowicz. – Proszę się przedstawić, powiedzieć o sobie kilka słów. A potem odpowiedzieć na lawinę pytań.
W pokoju o wymiarach 4 metry na 6 siedzi 7-osobowe jury i kilka osób z ekipy technicznej. Są dwie kamery: jedna filmuje kandydata, druga jury. I wszystko jasne – to kolejny „Idol”. Oczywiście, nie przedstawiam się jako dziennikarz. Chwilowo znowu staję się studentem politologii. Zaczyna się pojedynek:
– Czy wojna z Irakiem jest uzasadniona?
• To zależy, z czyjego punktu widzenia: Amerykanów czy Irakijczyków.
– Zjadłby pan śniadanie z Saddamem Husajnem?
• – A co by podali?
– Kto jest dla pana autorytetem?
Trudno odpowiedzieć na wszystkie pytania. Jury przekrzykuje się nawzajem, zadaje po dwa pytania naraz – i... nie czeka na odpowiedź. Pewnie też chcą dobrze i ciekawie wypaść w telewizji. Bo zadają takie ciekawe pytania...
– Czym jest moralność w polityce? – pyta Tymochowicz.
• – Zbiorem pustych zasad, wymyślonych przez ekipę rządzącą. Ona sama ich nie przestrzega, ale zawsze pilnuje, by przestrzegali ich inni.
Głosowanie. Jak w „Idolu”: jestem na tak, jestem na nie. Dostaję sześć głosów „na tak”.
– Przechodzi pan do dalszego etapu. Proszę sobie usiąść – oznajmia Piotr Tymochowicz.
Lepiej być nie może. Dzięki temu będę miał sposobność zobaczyć występy kilkudziesięciu innych kandydatów.
Polityk z reklamówką
Wchodzi elegancki jegomość. Wiek – ok. 50 lat. Zawód – biznesmen. Strój – służbowy, tzn. ciemny garnitur. Widać, że przed wizytą odwiedził fryzjera i kosmetyczkę. Niestety, efekt został całkowicie zepsuty.
– Podoba się panu polityk z reklamówką? – pyta Piotr Tymochowicz, wskazując na trzymaną kurczowo przez kandydata pomiętą reklamówkę. – Nam nie. Dziękujemy panu...
Ci, którzy odpadli, wychodzą. Ci, którzy zostali zakwalifikowani do drugiego etapu, zostają w sali. Większość odpada. Odpadają też dziennikarze, którzy podają się za urzędników, studentów czy maklerów.
– Proszę wymienić pierwsze trzy skojarzenia z polityką – pyta jury.
– Obłuda, hipokryzja i korupcja – odpowiada kolejny kandydat.
– To dlaczego chce pan zostać politykiem? To chyba jest właśnie hipokryzja. Jesteśmy na nie. Dziękujemy panu. Nie przechodzi pan do kolejnego etapu.
Marek przedstawia się jako student i działacz partyjnej młodzieżówki. Po pytaniach o ostatnią lekturę ma powiedzieć, jakie byłyby jego pierwsze polityczne działania.
– Zniósłbym senat, wymienił cały rząd, zmienił prawo, ustrój...
– Pan nam proponuje bunt! Jestem na nie – kwituje Tymochowicz. Jury jest z nim całkowicie zgodne.
Na castingu nie zabrakło kobiet. Anna Kalata przedstawiła się jako przedsiębiorca. Miły uśmiech, stonowany ubiór. Podoba się jury.
– Czy kobieta w Polsce mogłaby zostać prezydentem?
– Teraz chyba nie, ale uważam, ze kiedyś będzie to możliwe.
– Jest pani za aborcją?
– Prawo nie powinno regulować takich kwestii. To indywidualna sprawa każdego człowieka.
Pani Kalata zdobywa „głosy elektoratu”, czyli przechodzi dalej.
Następnym kandydatem jest młody chłopak w modnych ciuchach. We włosach pół butelki żelu, wystudiowany uśmiech. Przed wejściem opowiadał o innych castingach, w których brał udział. Do „Big Brothera”, „Idola”.
Tym razem wyraźnie mu nie idzie. Główne dźwięki, jakie wydaje to „yyy” i „eee”. Wreszcie Tymochowicz prosi go o zaprezentowanie postawy niewolnika. I od razu stwierdza:
– Bardzo dobrze! A teraz proszę nam pokazać postawę lidera. Jak by przed nami stanął ważny polityk?
Chłopakowi się nie udaje – wylatuje.
Jedna z kandydatek przyznaje się, że studiowała filozofie; musi wymienić główne doktryny filozoficzne.
Młoda kobieta otrzymuje zadanie: ma złajać ministra Łapińskiego (udaje go jeden z jurorów).
Po prawie godzinie kończy się pierwsza faza castingu. Dalej przechodzą na razie 23 osoby.
Prawie półtorej godziny czekania, aż kipa techniczna skończy montować kamery i oświetlenie, aż drugi skład jury wyłoni kolejnych kandydatów. Swoich sil próbuje Wojtek Glanc, znany z drugiej edycji programu „Big Brother”. Występuje ze swoją nieodłączną pacynką. Zarówno on, jak i pacynka przechodzą do drugiego etapu.
Wreszcie drugi etap.
– O tej imprezie dowiedziałem się od znajomych. Szczerze mówiąc, spodziewałem się jakiegoś wykładu czy prelekcji – przyznaje Dariusz Konopka, absolwent socjologii, szukający pracy. – Ale nie żałuję. Chociaż te wszystkie komisje, kamery... Trochę mnie to zestresowało.
W drugim etapie Darek ma ciężkie zadanie:
– Kazali mi sobie wyobrazić, że sala jest pełna pacyfistów, a ja mam ich przekonać o konieczności wojny z Irakiem. W sumie jakoś się udało, bo przeszedłem dalej, ale mogłem być lepszy – opowiada po spotkaniu z jury.
Każdą osobę wychodzącą z drugiego etapu od razu dopadała kamera. Żeby zarejestrować wszystkie emocje i nerwy. A tych jest coraz więcej.
Kandydatów zapraszają pojedynczo. Potem zmieniają się reguły gry: wchodzimy trojkami.
Ten pan najlepiej kłamie
Tymczasem trwają kolejne przesłuchania w pierwszym etapie. Ogółem zgłosiło się ponad 500 osób. Casting trwa do 14.30. Do drugiego etapu trafia ok. 40 osób.
Wchodzi nasza trojka. Komisja ta sama, na scenie Piotr Tymochowicz. Objaśnia kolejne zadanie:
– Najpierw proszę przedstawić krotko jakiś pomysł na reformę polityczną czy sposób na poprawę sytuacji finansowej kraju. A potem będą państwo prowadzić ze sobą dyskusję w stylu amerykańskim. Czyli ostre, konkretne pytania.
Ta mini-debata trwa ok. 5 minut. Projekty reform padają różne. Wreszcie glosowanie.
Na tym etapie odpadam, ale nie bez pewnej satysfakcji. Otóż część komisji oddaje na mnie głosy, twierdząc, że najlepiej sprzedaję polityczne banialuki.
– Ten pan najlepiej kłamał – stwierdza jeden z jurorów.
To chyba najlepsza kwintesencja polskiej sceny politycznej.