Gdy odbierał z rąk Johna Travolty Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel”, serce przepełniało mu morze radości. Ale z wrodzoną elegancją nie pozwolił sobie na łzy szczęścia. Podziękował za to żonie Elżbiecie, odpowiedzialnej za wiele dobrych nut w życiu. Życiu, które przypomina bajkę, obfitującą w niewiarygodne przygody. Ważne sceny z tej bajki rozegrały się w Lublinie.
Chłopak z prowincji
Pochodzi z Konina. Często wspomina wrażenie, jakie wywarł na nim pierwszy tramwaj, który na żywo zobaczył w Poznaniu. I dostojny hipopotam, który urzędował w Kaliszu.
- Pochodziłem z małego miasteczka. I jestem przekonany, że ludziom z prowincji łatwiej jest marzyć. I łatwiej się im marzenia spełniają - twierdzi kompozytor.
Ojciec krawiec, matka księgowa. To z jej woli przez osiem lat był prowadzony na lekcje fortepianu do kilku dam. Czego organicznie nie znosił. Po kim odziedziczył kompozytorski talent? Zapewne po dziadku Kazimierzu, który wymyślał i sprzedawał maści. Ale był także skrzypkiem i dyrygentem. Oraz ilustratorem niemych filmów.
Chciał być dyplomatą
W Poznaniu studiował prawo, bo chciał być dyplomatą. Z opowieści dziadka wiedział, że kariera w dyplomacji to jest to. Szybko przekonał się, że w komunistycznej PRL dyplomacja oznacza zupełnie co innego. Na przykład współpracę z UB.
Zabrał się i pojechał na warsztaty do Grotowskiego. Został humanem. Czyli przywódcą stada. Wielogodzinne treningi, pot, trans. I zakaz stosunków seksualnych z uczestnikami warsztatu.
Zawód miłosny i fidoli czar
Nie byłoby Oscara dla Kaczmarka, gdyby nie zawód miłosny. - Najpierw Janka rzuciła dziewczyna. Potem od tego, co dziewczynę odbił Jan dostał zapomniany niemiecki instrument. Fidolę Fishera - wspomina Grzegorz Banaszak, z którym Jan założył Orkiestrę Ósmego Dnia.
Co to jest fidola? To cytra z miniklawiaturą. Ma aż 60 strun. Powstała w Niemczech po to, by w ubogich domach zastąpić fortepian albo pianino. Kaczmarek zlikwidował klawiaturę i zaczął grać przy pomocy palców i 2 smyków.
Za pomocą fidoli chciał przywołać miłości czar.
Orkiestra Ósmego Dnia
Najpierw ćwiczyli w akademiku. Dokładnie w łazience. - Graliśmy, ktoś wpadał żeby się umyć, graliśmy, ktoś brał prysznic. Z fidoli i gitary stworzyli małą orkiestrę symfoniczną.
Po muzyce do spektaklu Teatru Ósmego Dnia "Przecena na wszystkich” posypały się zaproszenia na koncerty.
Także na koncert do auli KUL. Nie zapomnę go do dziś. Tęskny śpiew fidoli zapierał dech w piersiach. Po koncercie poszedłem z Małgosią (dziś moją żoną) po autograf. Popatrzył i napisał: "Małgosi, bardzo zmęczony Jan”.
W 1980 r. na Biennale w Wenecji zagrali dla 50 tysięcy osób. Ale wcześniej Kaczmarek został nadwornym kompozytorem Leszka Mądzika.
Wilgoć
Zaczęło się od "Wilgoci”. Najpierw od słuchania Klausa Schulza i Petera Baumanna. Pracowałem u Mądzika i za akustykę odpowiadałem. Wybrałem utwory niemieckich kompozytorów, Jan przywiózł swoje propozycje na taśmie. Jego muzyka po mistrzowsku zgrała się z mistrzami klawiszów.
- Potem się posypało. Zrobił muzykę do moich trzech kolejnych spektakli - wspomina Leszek Mądzik. A Jan bywał na KUL, zbierał grzyby w Rogóźnie i obdarowywał piękne kobiety herbacianymi różami. Dżentelmen w każdym calu.
- Nie zapomnę jak na 2 samochody jechaliśmy do Portugalii. Nagle w jego samochodzie przednia szyba popękała w drobny mak. Jan zrobił dziurkę i tak jechaliśmy na zmianę. Raz on w moim samochodzie z przodu. A ja w jego z dziurką w szybie. I na odwrót. Było zimno, zacinał deszcz. Jan nie stracił dobrego humoru - śmieje się Mądzik.
Zaaresztowali fidolę
W 1982 roku koncertował z Grzegorzem Banaszakiem w Stanach. Miał otwierać prywatny teatr. Nie otworzył. Podczas snu właściciele teatru zaaresztowali fidolę. Rano zamiast instrumentu znaleźli kartkę: "Droga Orkiestro Ósmego Dnia. Ponieważ zajęliście nam 5 dni czasu zabieramy fidolę Fishera. Oddamy za 1500 dolarów”.
Następnej nocy spali w pracowni zaprzyjaźnionego malarza. Rano zobaczyli przy sztalugach kilka bogatych dam. Mąż jednej okazał się wziętym adwokatem. Szybko instrument odzyskano. Wrócił do Polski. W 1989 r. rozwiązał orkiestrę, zabrał żonę, dzieci i wyjechał na stałe do Stanów.
Żył na krechę
Zaczął dobrze. Sława poznańskich "Ósemek”, koncertów, zamówienie na muzykę do filmowego horroru. Wynajęty dom. Pieniądze szybko się skończyły.
Miał kilka kredytowych kart. Debetował jedną po drugiej. Zapożyczał się, bo wierzył, że przyjdzie zlecenie na duży film i wyjdzie na swoje. W pewnym momencie jego dług na kartach sięgnął 100 tysięcy dolarów.
Trzeba umieć marzyć
I stało się. Dziś Jan A.P. Kaczmarek ma luksusową willę z basenem. Kilkadziesiąt filmów na koncie. I konto pełne dolarów.
- Myślę, że to, co razem zrobiliśmy w moim teatrze było krokiem do Oscara. Ważnym krokiem - zamyśla się Mądzik. - Jan w duszy zawsze był małym chłopcem, marzycielem. I chyba dlatego mu się udało - dodaje.