Określono, że jestem za mało inteligentny do tej szkoły. Ojciec przeniósł papiery do „plastyka” w Nałęczowie, wyjątkowo zdałem, potem zdałem na piątkę maturę, choć więcej czasu spędzałem w Kazimierzu jak w Nałęczowie – ROZMOWA z Mirosławem Zdrodowskim, grafikiem, malarzem, jednym z najwybitniejszych plakacistów w Polsce. Znakomity artysta we wrześniu po raz pierwszy pokaże plakaty w rodzinnym Lublinie
- Rocznik?
– 1956, urodzony w Lublinie. Pochodzę z Bronowic.
- Korzenie rodzinne?
– Jak najbardziej lubelskie, nigdy w szczegóły pochodzenia nie wnikałem. Przyznam się, że mam dwuczłonowe nazwisko: Zdrodowski-Zdrozdowski. Takie nazwiska posiadają herb Prus I. Pojawiały się w Prusach Wschodnich.
- Edukacja?
– Szkoła podstawowa nr 20, ostatnie dwa lata to szkoła podstawowa nr 31, gdzie wróżono mi, że powinienem zostać artystą. Z kolegą Piotrem Strelnikiem, który od lat jest w Paryżu, zmierzaliśmy do Liceum Plastycznego na Grodzkiej. Piotrek się dostał, ja nie.
Określono, że jestem za mało inteligentny do tej szkoły. Ojciec przeniósł papiery do „plastyka” w Nałęczowie, wyjątkowo zdałem, potem zdałem na piątkę maturę, choć więcej czasu spędzałem w Kazimierzu jak w Nałęczowie. Razem ze mną najlepiej obronił maturę Grzegorz Kwieciński, twórca Teatru Ognia i Papieru. Grzesiek poszedł do Pragi na studia teatralne, ja zdawałem na ASP do Warszawy, ale się nie powiodło. Spróbowałem do Katowic, do Jerzego Dudy-Gracza, który powiedział mi, że studia mi nie są potrzebne, skoro już rysuję w „Szpilkach”.
- Wcześnie pan zaczął ogólnopolską karierę?
– Debiutowałem jeszcze w czasie szkoły średniej. W 1980 roku udało mi się dostać nagrodę na konkursie CARTOON ’80 w Berlinie Zachodnim. W 1983 roku trafiła mi się „Złota Szpilka” za najlepszy rysunek roku 1983. Potem sypały się te nagrody: Press Preis - Casino Beringen - Belgia 1983, następnie Special Preis, Skopje - Jugosławia 1985 itd.
- Co było dalej?
– Ambitnie parłem do przodu. Poszedłem do Wydawnictwa Lubelskiego, gdzie zająłem się grafiką książkową. Przede wszystkim projektowałem okładki do książek o różnej tematyce, na przykład Jana Gerharda „Łuny w Bieszczadach”. Wykonałem też kilka książek dla dzieci. Była to grafika do książki Józefa Czechowicza „Jak groch wędrował” czy „O dwóch takich co ukradli księżyc” Kornela Makuszyńskiego.
Pracowałem tam do samego końca istnienia Wydawnictwa, ale uciekłem za małżonką do Siedlec, a stamtąd miałem krok do Warszawy.
- Gdzie pan poznał żonę Beatę?
– W „plastyku” w Nałęczowie. Poznaliśmy się w kolejce do stołówki, wdepnąłem przed nią do kolejki i tak zaczęła się nasza historia, trwająca do dziś. A trwa czterdzieści parę lat. Żona oczywiście maluje, jest pracownikiem Domu Pracy Twórczej „Reymontówka" w Chlewiskach, mieszczącym się w dworku, który wraz z 300 ha gruntów kupiła przed wojną wdowa po Władysławie Reymoncie, Aurelia.
- Co to jest zatem miłość?
– Miłość? Zaskakujące pytanie. Miłość to wierność, to umiejętność zapominania o tym, co niedobre w tej miłości, po to, by cieszyć się tym, co dobre. Cieszę się, kiedy słyszę zespół Happysad w piosence „Zanim pójdę” – Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty. To też nie diabeł rogaty. Ani miłość kiedy jedno płacze a drugie po nim skacze. Miłość to żaden film w żadnym kinie ani róże ani całusy małe, duże. Ale miłość – kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze.
- Kiedyś Michał Urbaniak powiedział mi, że życie przypomina jazdę tramwajem po zakrętach. Jak masz się czego trzymać, nie wylecisz z zakrętu. Czego pan się trzyma w życiu?
– Przy braku, jak mi powiedziano, inteligencji..., znajduję pokrzepienie w tym, w czym jestem dobry. Jak w przypadku, kiedy nie dostałem się na studia do Katowic, a dwa lata później otrzymałem II nagrodę na XII Biennale Plakatu Polskiego - Katowice 1987. To mnie zbudowało i buduję to w sobie nadal.
- Mówi się, że w życiu ważne są pieniądze, zdrowie, praca, pasja, rodzina, miłość, Bóg. Co w życiu jest ważne dla pana?
– Większość mądrzejszych ode mnie postawiło na miłość i tego się trzymam.
- Skąd pomysł na projektowanie plakatów, które przyniosły panu międzynarodową sławę?
– Wychowywałem się na polskiej szkole plakatu. Jak człowiek jest wrażliwy i rozgląda się dookoła, to musi na tę szkołę trafić. Polska szkoła plakatu zdobyła po wojnie uznanie na całym świecie, zawładnęła galeriami i muzeami sztuki.
Uczyłem się sztuki plakatu, budowałem swój styl, a wartość moich plakatów potwierdziły konkursy na całym świecie, w tym w Korei i Japonii. Z ostatnich nagród wymienię specjalną nagrodę na Międzynarodowym Biennale Plakatu w Seongnam - Gallery BI, South Korea - 2021 a w konkursie na plakat do Międzynarodowego Festiwalu Muzycznego im. Krystyny Jamroz w Busku-Zdroju 2022 zdobyłem I nagrodę.
- Najważniejsze wystawy?
– Dużo ich było. Wymienię udział w wystawach w: Berlinie Zachodnim, Warszawie, Beringen, Skopje, Kirowie, Monachium, Knokke-Heist, Legnicy, Katowicach, Ankarze, Brnie, Krakowie, Pradze, Nevers, Oberhavel, Lahti, Siedlcach, Moskwie, Toyamie...
- Najważniejsze plakaty?
– Może wspomnę I Nagrodę za plakat w konkursie do sztuki „Życie jest snem” Pedro Calderona de la Barca w 100-lecie Teatru Bagatela w Krakowie w 2019 roku.
Umówmy się, że wybiorę te dla mnie najważniejsze i zaprezentujecie je przy naszej rozmowie. Moja sztuka rozpięta jest między malarstwem i plakatem. Wspomnę jeszcze o plakacie, który najpierw był obrazem. Nazywa się „Ostatnia wieczerza”. Na obrazie namalowałem trzynaście łyżek, jedna pośrodku jest zaledwie cieniem. Taki symbol odchodzenia i tajemnicy. Do tego motywu chciałbym wrócić na końcu rozmowy.
- Na koncie ma pan także albumy?
– Edytorstwo to wciąż moja pasja. Wymienię album „Kieślowski” w wydawnictwie „Skorpion” w 1988 roku, w tym samym wydawnictwie „Kronika KADRU o zespole filmowym Jerzego Kawalerowicza” w 2002, album „Stadnina Koni Janów Podlaski 1817-2017”, Wydawnictwo „Arche” (2017) czy obszerne dzieło „Muzeum Diecezjalne w Siedlcach”. Ta pasja doprowadziła do założenia wydawnictwa „Segmenty”.
- Wydaje pan także ważne i piękne edytorsko czasopismo „Bocznica”.
– Tak, ostatnie numery mają po 100 stron. Jego idea wzięła się z przekonania, że kultura znalazła się na bocznicy. Powołany non profitowy magazyn w roku 2000 ukazywał się jako kwartalnik przez kilka lat, obecnie z przyczyn wiadomych... sporadycznie.
- Wspomnijmy jeszcze książki dla dzieci.
– Dwie z moich książeczek dla dzieci „Sztuczki” i „Pierwsze loty za płoty” otrzymały nominację do nagrody głównej w konkursie Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek na najpiękniejszą książkę roku 2013 roku.
- Dużo tego wszystkiego.
– Jak obejrzę się wstecz, to wychodzi, że opracowałem graficznie ponad 200 książek i stosy druków oraz akcydensów. Wspomnę jeszcze trzy rzeczy: książkę: „pTAKi maluję” w Oficynie Wydawniczej „IKAR”, Warszawa (2000), tomik wierszy „Trzy krzesła” w „Bocznicy” Siedlce (2005), i album „Zdrodowski – stare i nowe prace domowe” w „Bramie”, Siedlce (2008) i 12345 Zdrodowski, Segmenty (2021).
- A jeszcze fotografia i filmy animowane.
– Tak, robiłem w poprzedniej dekadzie krótkie filmy animowane. Można powiedzieć, że wyprzedziłem epokę, dziś na konkursach pojawiła się nowa kategoria „plakat animowany”.
- Plany artystyczne?
– Chciałbym jeszcze namalować trochę obrazów, choć bywają one kontrowersyjne. Swego czasu na plenerze w Zaborku namalowałem dwie prace. Naszego papieża na spacerze z psem (ratlerkiem) i witających się dwóch papieży. Był z nami Wojciech Pszoniak i nie ukrywał, że to się mu podobało, ale po kątach słychać było wyrazy oburzenia...
- Marzenia?
– Wrócić do Lublina na stałe i dzielić się moją inteligencją z wyrobionym odbiorcą sztuki plakatu... Nawiązać współpracę, na przykład z teatrem...
Wystawa
Na zaproszenie Europejskiego Festiwalu Smaku Mirosław Zdrodowski pokaże wystawę swoich prac w Lublinie. Na wystawie zobaczymy najważniejsze plakaty artysty pokazywane na konkursach i w galeriach na całym świecie. Zdrodowski pokaże w Lublinie także kilka obrazów. w tym słynną „Ostatnią wieczerzę”. Prace Zdrodowskiego będzie można oglądać w czasie trwania festiwalu od 5 do 11 września 2022.