Po co piłkarz piłkę kopie, a uczeń chodzi do szkoły? Dla własnej przyjemności, zdobycia sławy, wykształcenia, zawodu? To też, ale przede wszystkim dla ukochanej, socjalistycznej ojczyzny, uczczenia 60. urodzin umiłowanego przywódcy i Lipcowego Święta… Jeśli ktoś sądzi, ze rzecz będzie o Korei Północnej – jest w błędzie. To będzie o nas – sprzed 51 lat.
W lipcu 1952 roku niemal nad połową świata dyktatorskie rządy wciąż jeszcze sprawował Józef Wissarionowicz Stalin, ogłoszony przez propagandę naszego „baraku” najbardziej postępowym człowiekiem w dziejach ludzkości (w następnym roku umarł, część historyków uważa, że został otruty przez żądnych władzy współtowarzyszy; dziś trudno w to uwierzyć, ale wielu prostych, a nawet wykształconych, ale ogłupiałych ludzi płakało!), a drugą „zaplute karły reakcji zgniłego Zachodu”. Dla podległej ZSRR Polski miesiąc ten był szczególny – 22. lipca każdego roku obchodzono z wielką pompą rocznicę zastąpienia jednego okupanta Polski przez drugiego. Momentem przełomowym było ogłoszenie - właśnie tego dnia 1944 roku - w przejętym przez wojska radzieckie Chełmie, manifestu marionetkowego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, dokumentu zredagowanego zresztą w Moskwie. 22 lipca – jako Święto Odrodzenia Polski – miał w kalendarzu czerwoną kartkę i przez ponad 30 lat był, obok Święta Pracy i Rocznicy Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej, dniem największej komunistycznej hucpy na ziemiach polskich po zakończeniu II Wojny Światowej. Dla uczczenia tego święta aktyw partyjny i administracja mobilizowały całe społeczeństwo, które, chcąc, nie chcąc (chcących wcale nie było tak mało…) brało udział w tragifarsie, jakiej dziś nie powstydziłaby się nawet Korea Północna.
Z Lubelszczyzny, czyli kolebki PRL, w szczytowym okresie rozkwitu stalinizmu, w lipcu 1952 roku, jej syn Bolesław Bierut (lublinianin), zapewne był dumny. Oto, jak szykowaliśmy się do obchodów Lipcowego Święta i towarzyszącego mu Zlotu Młodych Przodowników Budowniczych Polski Ludowej – przykładowe inicjatywy na podstawie publikacji w „Sztandarze Ludu”.
Na początku było jajo
Długo przed Lipcowym Świętem, bo już w I kwartale 1952 r., chłopi z Wyryk w powiecie włodawskim – jak donosi korespondent J. Papiński - oddali państwu jaja, wykonując plan zobowiązań w 500 procentach. W imieniu państwa jaja odebrał Referat Skupu Jaj i Drobiu GS „Samopomoc Chłopska” w Wyrykach. Po pozbyciu się jaj chłopi oddali kury (198 proc. planu). Z pierzem poszło im gorzej – plan przekroczyli już tylko o 13 proc.
Na złość kapitalistom będę się uczył
W Międzyrzecu Podlaskim jest Państwowe (a jakie miałoby być?!) Technikum Handlowe, którego uczniowie, nie dość, że sami się uczą, to jeszcze będą edukować mieszkańców miasta – „dla uczczenia” przeprowadzą dyskusje nad książkami Prusa „Lalka” i „Faraon”.
W niedalekim Malanowie też nie zasypiają gruszek w popiele -- harcerze „zorganizowali zespół samopomocy koleżeńskiej i otoczyli opieką słabszych w nauce kolegów. Naturalnie, „dla uczczenia Zlotu”.
Ale to jeszcze nic w porównaniu z harcerzami z Jalnicy – „postanowili tak się uczyć, by wszyscy przeszli do następnej klasy”, czy z uczniami Zasadniczej Szkoły Metalowej nr 2 przy LFMR, którzy „walczyć będą o lepszą frekwencję w szkole”!
Każda sztuka się liczy
Artyści, jak wiadomo, gnuśni i leniwi są, ale gdy socjalistyczna ojczyzna w potrzebie, też potrafią zakasać rękawy:
„Dla uczczenia Zlotu pracownicy Państwowego Teatru im. Juliusza Osterwy wystawią ponad plan jedną sztukę w roku bieżącym bez kosztów zasadniczych” – donosi „Gazetka Zlotowa” nr 17
We Włodawie, czyli nad morzem prawie
Urzędnicy z Kodeńa i Wyryk mogą się cieszyć: z okazji Święta Wyzwolenia Polski inspektorzy z Powiatowej Rady Narodowej we Włodawie zrobią im nadzwyczajne trzepanie. Po prostu w ten sposób – urządzając „2 ponadplanowe inspekcje” -- włodawscy kontrolerzy pragną dać wyraz swemu zaangażowaniu w budowę lepszej przyszłości narodu, co zapowiadają w „Sztandarze Ludu” z 13 lipca 1952 r.
W ogóle urzędnicy PRN we Włodawie potrafią się znaleźć: np. zatrudnieni w Referacie Wyznań podjęli zobowiązanie, że na terenie tego miasta (nadmorskiego?) zorganizują koła… Ligi Morskiej.
Jak z ofermy Onaka pchor. Sowa zrobił świetnego wojaka
Wróg nie śpi i tylko czyha, by zlokalizować nasze dzielne siły zbrojne. Ale „Sztandar” też czujny i żadnych namiarów nie poda. Jak zatem napisać o cennych inicjatywach wojska? Bardzo prosto:
„W N-tej Szkole Oficerskiej”, w plutonie „oficera” (stopień dla wroga widać ma znaczenie) Kaduszkiewicza był sobie wojak Onak, który „mimo dokładnej znajomości innych tematów wyszkolenia słabo strzelał”. Do czasu. Zajął się nim kapral pchor. Sowa, a ten już zna się na rzeczy. Efekt? „Pchor. Onak uzyskał podczas ostatniego strzelania wynik bardzo dobry”. Tytuł artykuliku z 1 lipca 1952 r.: „Żołnierze na cześć Zlotu”.
Chłop też normie nie przepuści
Mimo kułackich knowań, świadomość lubelskiego chłopa rosła, niczym modna w 1952 r. radziecka kukurydza. Z meldunków korespondentów terenowych wynika, ze nawet niebo sprzyjało przedzlotowym zobowiązaniom zsyłając wymarzona pogodę. Niemal wszyscy (z wyjątkiem kułaków i bumelantów -- wymienianych z nazwisk i adresów!) pracowali radośnie, z pieśnią na ustach, ochoczo przekazując państwu obowiązkowe dostawy i bijąc rekordy przedterminowego wykonywania podorywek. Sołtysi z gminy Zabłocie w powiecie Biała Podlaska dostali zaś takiego popędu do roboty, że pojechali do PGR w Jabłecznej i jednego dnia skosili 6 ha pegeerowskiej łąki. Naturalnie – dla uczczenia.
Najliczniejsze, najbardziej spektakularne sukcesy odnosiła – rzecz jasna – klasa robotnicza. 300, 500, 700 procent wykonania normy produkcyjnej w lipcu 1952 r. było… normą. Jednak to, czego – wedle gazety – dokonała 15 lipca brygada Gustawa Trycha, tzw. „trójka murarska” na budowie FSC (fundamenty Centralnego Laboratorium), było absolutnym rekordem Polski (a może i świata, ale kto by się odważył to ogłosić i drażnić niepokonany ZSRR?!). Sam tytuł głównej wiadomości na pierwszej stronie „Sztandaru” mówi wszystko: „Wczoraj padł w Lublinie nowy rekord Polski w murarce zespołowej 121.055 cegieł w niepełnych 8 godzin!”
Czy ktokolwiek mógł uwierzyć w taką liczbę? Gazeta jednak nie ma oporów i podaje następną do wierzenia: z tych cegieł powstało 290,36 metra sześciennego muru. Jak by komu było mało, to niech się dowie, że Trych i jego pomocnicy Kaczmarek i Skotarczyk (w publikacji bezimienni) nie pracują jak istoty z tej ziemi, które w miarę zmęczenia spowalniają tempo pracy. O, nie! Lubelscy murarze pracują tak, jak powinien pracować człowiek socjalistyczny – robota dodaje mu energii. W pierwszej godzinie od startu trójka układała cegły z prędkością 76 sztuk na minutę, a w ostatniej dochodziła nawet do 107.
Z całą pewnością byli tacy, co uwierzyli…