Poniedziałkowa gala w warszawskim hotelu "Victoria” z okazji wprowadzenia na polski rynek nowego mitsubishi lancera evo VII nie dotyczyła tylko 10 majętnych szczęśliwców, którzy znajdą się na liście oczekujących na dostawę tego samochodu. Tyle bowiem jest przewidzianych dla Polski egzemplarzy tego konkretnego modelu.
Powróćmy jednak do lancera evo VII. Kiedy z całego świata zebrane są już zamówienia na ten samochód, fabryka Mistubishi w Japonii zatrzymuje na miesiąc produkcję seryjnych lancerów, przezbraja taśmę i realizuje całe zlecenie. Sportowego lancera evo VII i dalsze można kupić tylko raz do roku.
Ale znaleźć się w elitarnym klubie jeżdżących autem za 200 tys. zł to przeżycie godne wydanych pieniędzy. Całkowicie nowe nadwozie, bazujące na produkowanym w Japonii modelu lancer cedia, jest półtora razy sztywniejsze od lancera evo VI, na którym Makinen zdobył w 1999 r. mistrzostwo świata. Dwulitrowy 280-konny silnik, wprawdzie z poprzedniego modelu, ale z momentem obrotowym zwiększonym do 383 Nm, dzięki m.in. przekonstruowaniu sprężarki i intercoolera pozwala na dojście do 100 km/h w 4,8 sek. Całkowicie nowy układ przeniesienia napędu na 4 koła - w miejsce starego opartego na sprzęgle wiskotycznym, aktywny centralny dyferencjał (ACD) ze sterowanym elektronicznie sprzęgłem hydraulicznym i układem kontroli siły znoszenia (AYC) sterującym momentem przekazywanym na każde z tylnych kół, zapewniają znakomitą przyczepność podczas przyspieszania i jazdy po łukach. Do hamowania z 253 km/h firma Brembo zaprojektowała 17-calowe wentylowane tarcze z przodu z zaciskami o 4 tłoczkach i 16-calowe z tyłu wraz ze specjalnie dostrojonym do takich przeciążeń ABS-em.
Pamiętajmy jednak, że choć ta ekstremalna maszyna, jaką jest evo VII powstała na bazie auta rajdowego, to mamy do czynienia z pojazdem "cywilnym” do jazdy w normalnych, niewyczynowych warunkach. Jest więc klimatyzacja, są elektrycznie opuszczane okna i regulowane lusterka, poduszki powietrzne i inne gadgety, na które rasowy rajdowiec by się nie połakomił. Można oczywiście zamówić czteropunktowe pasy bezpieczeństwa, tylko jak wtedy zabrać kogoś na tylną kanapę (te pasy mocowane są do tylnej części nadwozia)?
A Zbigniewowi Stecowi marzy się już obsługa tych bezkonkurencyjnych w świecie w grupie N aut z trzema diamentami na masce nie tylko w Polsce, ale i poza granicami kraju. Na razie - chce wyjść poza granice woj. lubelskiego, bowiem zamierza otworzyć filię "Mitsubishi Stec Ralliart” w Warszawie.