Rozmowa z Grzegorzem Naporą, gitarzystą puławskiej formacji Dom Zły.
• Zagramy w skojarzenia? Podam ci trzy słowa, a ty mi powiedz to, co ci od razu przyjdzie do głowy.
- Zobaczymy, czy jestem dobry w takie rzeczy.
• Wiosna.
- (śmiech) Robert Biedroń.
• Dzień.
- Noc.
• Emocje.
- Muzyka.
• Czyli nie jesteś ponurą osobą. A nie grasz przecież zbyt wesołej muzyki...
- Nie. Jestem osobą wesołą, pozytywnie nastawioną do świata. Mam czasem bardziej humorzaste i ciemne dni. A że muzyka jest depresyjna, to chyba tylko dlatego, że taką lubię. Przenosi duży ładunek emocjonalny i to jest u mnie w głębi duszy ukryte. Gdybym miał mieć na co dzień taki depresyjny nastrój, to chyba byśmy nie rozmawiali (śmiech).
• To w takim razie, jaka jest ta muzyka, którą gra Dom Zły?
- Nie lubię szufladkowania - ile ludzi, tyle opinii. Sprowadzam to do jednej nazwy. Dla mnie to jest muzyka post-metalowa. Każdy w tej muzyce odnajdzie inne naleciałości, jak black metal, sludge, czy trochę punku. To nie jest zespół stricte metalowy, bo nie jesteśmy z tego środowiska, choć lubimy tę muzykę. Bardzo dobrze znamy środowisko punkowo-hardcorowe, z którym współpracowaliśmy.
• Biorąc pod uwagę, że metal to muzyka niszowa, to ile jest w tobie z szaleńca, skoro się nią zajmujesz?
- Dobre pytanie. We mnie takiego „niepoprawnego szaleńca”, o ile o taki istnieje, jest bardzo dużo. Dla muzyki niszowej rynek muzyczny wygląda tak, a nie inaczej. Bardzo ciężko jest się przebić. Ciężko jest też znaleźć wydawcę - na dzień dzisiejszy szukamy. Prowadzimy rozmowy, żeby wydać nasz ostatni album „Rytuał”, ale skończy się chyba na tym, że zrobimy to własnym sumptem.
To jest moja pasja, miłość. Ale czy odwzajemniona? Nie raz mi dała w mordę, ale dalej to robię. Nikt z nas nie jest nastawiony na to, żeby na tym zarabiać. Nie jesteśmy dużym zespołem, typu Behemoth.
• Jak do tej pory wyglądały wasze kontakty z różnymi wydawnictwami?
- Pierwszym i na razie jedynym wydawnictwem było Unquiet Records. Niestety, Tytus Kalicki, jego właściciel, nie mógł tego dalej kontynuować i zostaliśmy bezdomni. Zespół jest dosyć młody, bo istniejemy dwa i pół roku. Zobaczymy, co przyniesie jutro. Póki co, album krąży w serwisach streamingowych.
• Czy to jest znak naszych czasów, że forma cyfrowa zdaje się wyprzedzać fizyczne nośniki?
- Chyba tak. Fajnie jest mieć muzykę na nośniku - płycie winylowej, czy kompaktowej - ale to już powoli odchodzi do lamusa. Te 15-20 lat temu płyty winylowe wracały do łask, to była taka druga fala zainteresowania nimi. Ludzie dalej je kupują, ale bardziej w celach kolekcjonerskich. Wszystkie formy streamingowe rządzą i bez tego ani rusz.
• Przez wiele lat gry występowałeś w kilku różnych zespołach. Czy była kiedyś taka sytuacja, że wydawnictwo samo odezwało się do jednej z twoich grup?
- Różnie to z nami bywało. Z reguły, to mieliśmy znajomych, którzy mieli jakieś wydawnictwa. Nigdy nie było z tym problemu. Dużo zależało też od tego, jaki to był zespół i na jakiej scenie występował. W przeciągu ostatnich dwóch lat bardzo dużo wydawnictw, które zajmowały się muzyką metalową i punkową, się pozamykało. Ludzie nie mają na to pieniędzy.
• A czy na koncertach pojawiają się łowcy talentów?
- (śmiech) Nigdy się z czymś takim nie spotkałem, a pół życia spędziłem na scenie. Słyszałem o tym tylko z opowieści.
• Jak na naszym lokalnym rynku wygląda sprawa zorganizowania koncertu?
- Jest z tym różnie. Trasę możesz zorganizować sobie sam, nieraz na rok, czy półtora roku wcześniej. Chodzi mi o całą logistykę: począwszy od klubów, akustyków, a kończąc na hotelach. Możesz też współpracować z osobą, która ma agencję bookingową. Ona wszystko załatwia, ale zarabia na tym lwią część pieniędzy. Jeśli chodzi o lokalne koncerty, w Lublinie, czy w Puławach, to organizatorzy sami mogą się do ciebie odezwać. Ustalają nam wtedy dzień, stawkę. Mamy swoje dwa stałe kluby, w których występujemy.
• Czy w dzisiejszych czasach menedżer jest wyznacznikiem muzycznego luksusu?
- I tak i nie. W tym momencie sam możesz być menedżerem, grając w zespole. Jednak taka osoba to jest duża wygoda. Nie ukrywam, zawsze o tym myślałem przy większych projektach, tak jak przy zespole The Feral Trees. Były rozmowy, żeby znaleźć menedżera, bo ty sam nie masz na to czasu. Jesteś skupiony na robieniu muzyki i graniu koncertów. W takich niszowych projektach, jak Dom Zły, sami sobie na razie radzimy. Jesteśmy zbyt małym zespołem.
• Doszedłem do takiego wniosku, że teraz muzyk to także menedżer, spin doctor i specjalista od mediów społecznościowych...
- Dokładnie tak to wygląda. Nie tylko robisz muzykę i grasz koncerty, ale też jedziesz samochodem, ładujesz i rozładowujesz sprzęt, ogarniasz media społecznościowe. Kiedyś trochę inaczej to wyglądało. Teraz, żeby zespół istniał, to musi być w mediach społecznościowych.
• Są też pewne optymistyczne akcenty: w ubiegłym roku razem z Blaze Of Perdition z Lublina oraz In Twilight’s Embrace z Poznania pojechaliście w trasę po Polsce, Słowacji i Litwie. W 10 dni odwiedziliście 10 miast.
- Mogę powiedzieć, że było to ciekawe doświadczenie. Nie jedź w trasę w lutym, wszyscy byli potem przeziębieni (śmiech). To było coś innego, zagraliśmy w nowym środowisku, stricte blackmetalowym. Zobaczyliśmy trochę inną widownię. Wszystko było dopięte na ostatni guzik.
• Czy po 20 latach na scenie odczuwasz zmęczenie materiału? Mam tutaj na myśli też tę stronę czysto biznesową.
- Ostatnio rozmawiałem o tym z dziewczyną i powiedziałem, że po tych 20 latach grania nachodzą mnie takie momenty: „kurczę, ciągniesz ten wózek i tak naprawdę nic z tego nie masz”. Nieraz mówię, że to jest walka z wiatrakami. Są takie momenty, że dochodzisz ze swoim zespołem do ściany i nie potrafisz tego przeskoczyć. Możesz być najfajniej wyglądającym i najlepiej grającym zespołem, ale bez znajomości pewnych spraw nie przeskoczysz. Trochę inaczej by to wyglądało, gdybyśmy mieszkali w większym mieście niż Puławy. Jak to mówią, muzyka zawsze jakoś się obroni.
• Jaki teraz macie pomysł na Dom Zły? Niedawno wasza płyta trafiła do sieci.
- Obecnie kończymy grafiki do tego albumu, które robi dla nas Andrzej Lipa. On nam też całą okładkę złoży. Jeżeli dojdziemy do porozumienia w sprawach wydawniczych, to płyta pójdzie do tłoczni. To będzie kompakt w pewnym nakładzie. Teraz zaczyna się sezon festiwalowy, więc będziemy czekać na propozycje koncertów. Mamy też pomysły na nowe kompozycje i inne projekty.