Do finału zbliża się sprawa myśliwego Stanisława A., którego prokuratura oskarżyła o zastrzelenie owczarka niemieckiego pani Anny z Dubicy. Poszkodowana uważa że mężczyzna świadomie zastrzelił jej psa. A obrońca tłumaczy że Stanisław A. był pewny że strzelał do dzika.
W czwartek przed Sądem Rejonowym w Białej Podlaskiej zeznawał m.in. prezes koła łowieckiego Szarak 51, do którego należy Stanisław A. – Z właścicielką psa miałem styczność już w 2018 roku. Zobaczyłem jak wychodzi z psami z lasu, psy nie były na smyczy. Zwróciłem jej grzecznie uwagę, że spacer z psami na terenie obwodu, gdzie odbywają się polowania jest nieuprawniony– tłumaczył prezes.
Przypomnijmy że do tego incydentu doszło 4 maja ubiegłego. Anna Czeczot wybrała się wówczas ze swoimi trzema psami na spacer. Psiaki pobiegły przed nią i w pewnym momencie właścicielka usłyszała strzał. Na środku pola zobaczyła leżącego owczarka niemieckiego – Lunę. W odległości ok. 70 metrów od psa stał mężczyzna. Kiedy zobaczył panią Annę, zaczął się wycofywać w kierunku samochodu, po czym odjechał, choć kobieta krzyczała, by się zatrzymał. Podbiegła do Luny, ale pies już nie żył. Kula przebiła czaszkę na wylot. W grudniu ruszył proces Stanisława A., bo prokuratura oskarżyła go o zastrzelenie rasowego psa przy użyciu broni myśliwskiej.
– Pani Stanisław rozpoznał dzika, a nie psa m.in. z uwagi na warunki atmosferyczne, bo widoczność była ograniczona – podkreśla adwokat Stanisław Gerlach obrońca oskarżonego. – Poza tym, właścicielka psa nie przestrzegała zapisów uchwały rady gminy Wisznice, która jednoznacznie wskazuje, że nie wolno puszczać psa bez smyczy poza terenem posesji. Pies powinien być pod kontrolą, a w tym przypadku był bez nadzoru– dodaje Gerlach. Tymczasem, właścicielka oczekuje "sprawiedliwej kary" wobec myśliwego. – Chciałabym aby ten człowiek stracił uprawnienia myśliwskie. A w związku z tym że był to pies z rodowodem, będę domagała się też zadośćuczynienia – zaznacza pani Anna. Jej zdaniem myśliwy świadomie strzelił do psa. – Z odległości 70–metrów myśliwy z 30–letnim stażem wiedział co robi, kula przecież przeszła na wylot– zauważa kobieta i dodaje, że psy spuszczała ze smyczy dopiero na łąkach. – Jako właścicielka gruntów które tam leżą, nie miałam świadomości że leżą one w obwodzie łowieckim –dodaje.
Adwokat oskarżonego złożył w czwartek kolejne wnioski dowodowe. Chce m.in. aby Instytut Badawczy określił, jakie warunki atmosferyczne panowały w miejscu zdarzenia, a powiatowy lekarz weterynarii ma przekazać informacje o tym, czy w związku z ASF na tym terenie można było puszczać psy poza posesje. Rozprawa w marcu ma być ostatnią.