Lublin może znowu przystąpić do kulturalnej sieci europejskich miast średniej wielkości. Zgodziła się na to Rada Miasta. Efektem mają być m.in. wydarzenia kulturalne oraz sztuka uliczna. – To wyrzucanie pieniędzy w błoto – twierdzi ratuszowa opozycja.
W sieci kulturalnej CreArt miałoby współpracować dziesięć miast. To Lublin, hiszpańskie Valladoid, dwa miasta z Włoch: Wenecja i Genua, dwa miasta z Francji: Clermont-Ferrand i Rouen, litewskie Kowno, portugalskie Aveiro, chorwacki Zagrzeb oraz Skopje z Macedonii Północnej.
W ramach współpracy planowany jest program rezydencji artystycznych, lokalne seminaria, organizowany corocznie w maju Europejski Miesiąc Kreatywności i program rozwoju młodych artystów (do 30. roku życia). Na ulicach miałyby się pojawić nowe prace artystów, bo program przewiduje też street art.
W ciągu czterech lat (2023-2026) Lublin miałby na to wydać ponad 815 tys. złotych, czyli po nieco ponad 200 tys. zł rocznie. Miasto zakłada, że zdobędzie dofinansowanie do tego wydatku. Drugie tyle miałoby pochodzić z funduszy Unii Europejskiej.
– To wyrzucenie pieniędzy w błoto – ocenia miejska radna Małgorzata Suchanowska z opozycyjnego wobec prezydenta klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości. Dyskusję w tej sprawie na ostatnim posiedzeniu Rady Miasta zaczął jej klubowy kolega Tomasz Pitucha, który odwołał się do imprez z poprzedniej edycji projektu CreArt. Były wśród nich m.in. imprezy performatywne, w których uczestniczyło po zaledwie kilkanaście osób.
– Czy mamy 815 tys. zł na tego typu sztuki? – pyta Pitucha. – Gdybyśmy podzielili to na widownię, to przypuszczam, że rozdawanie każdemu tysiąca złotych do łapki na ulicy to byłaby taka sama sztuka, a może nawet lepsza, bo parę osób ten tysiąc złotych by zobaczyło i coś sobie kupiło.
Radny wymienia też niektóre ze zorganizowanych dotąd wydarzeń. Wspomina o „zwierzeniach na temat seksualności”, wydarzeniu opowiadającym o „rzeczywistości wszystkich wykluczonych społecznie ciał wrośniętych w miejską tkankę”, czy o spacerze dwojga artystów, którzy „zbierali pozytywne emocje od napotkanych osób”. Wskazuje też na wydarzenie taneczne pod tytułem „densienie”.
– Ktoś może mi wytłumaczy, co to jest za słowo „densienie”, bo szukałam w internecie i za cholerę nie mogę znaleźć – mówi Suchanowska, która twierdzi, że pieniądze lepiej spożytkować na budowę ul. Wiejskiej. – Takie wymyślne słowa pochodzenia nijakiego nie są uzasadnieniem potrzeb kultury w naszym mieście, ponieważ wydajemy na nią ogromne pieniądze. Kultura niech się sama finansuje, niech zarobi na to, żeby istnieć.
– To, co pan radny Pitucha przytoczył, powiem brutalnie, obrzydliwie brzmi – stwierdza radny Adam Osiński z klubu prezydenta Żuka. – To nie jest kultura, która buduje człowieka i jego tożsamość – dodaje Osiński. Przypomina, że miasto nie ma 5 tys. zł na parę metrów chodnika lub 2 tys. zł na zabezpieczenie przed gołębiami kładki nad al. Andersa, żeby ptaki nie paskudziły na przechodniów.
– Wielokrotnie zapraszaliśmy do Galerii Labirynt, do innych instytucji kultury. I zazwyczaj, kiedy się tam spotykaliśmy, okazywało się, że się, że one nie są takie straszne, nie są takie trudne. Naprawdę warto tam czasami przyjść i spotkać się ze sztuką, której być może na początku nie rozumiemy, ale która być może pozwoli nam zrozumieć drugiego człowieka – stwierdza Michał Karapuda, dyrektor miejskiego Wydziału Kultury. Dodaje, że do projektu zaproszeni mają być artyści z Ukrainy, co ma być dla nich wsparciem finansowym.
W wydarzeniach organizowanych w poprzedniej edycji CreArt wzięło udział w Lublinie około 30 tys. widzów. Ratusz przyznaje, że wśród nich były wydarzenia performatywne, w których uczestniczyło po kilku, kilkunastu, czasem kilkuset odbiorców. Tego typu imprezy, jak podkreśla Karapuda, stanowiły około 1 proc. wszystkich.
Ostatecznie większość Rady Miasta zagłosowała za przystąpieniem do sieci na lata 2023-2026. Będzie to możliwe pod warunkiem, że miasta napiszą wspólnie projekt i uzyskają dofinansowanie Komisji Europejskiej.