- Oczywiście. W bezpośrednich wyborach ludzie po raz pierwszy mają szansę zdecydować o tym, kto będzie rządził w gminie czy powiecie. Nie twierdzę, że partie nie rozdają kart w tych wyborach. Ale w małych gminach czy miastach można wybrać swojego wójta czy burmistrza.
Poza tym to obywatelski obowiązek. Każdy w społeczeństwie demokratycznym powinien go spełnić. W funkcjonowaniu samorządu terytorialnego najważniejszy jest czynnik obywatelski. Bez niego nie ma samorządu, a państwo staje się despotyczne.
• A jeśli żaden z kandydatów nie odpowiada wyborcy?
- Powinien wspólnie z ludźmi, którzy myślą podobnie stworzyć komitet i wystawić własnego, dobrego kandydata. Poprzeć osobę, która będzie dobrze sprawować władzę dla ludzi. Ale częściej zdarza się tak, że wyborcy wolą być bierni. Nie szukają szansy. Po to są bezpośrednie wybory, by ją wykorzystać.
• Często zdarza się, że takie osoby są krytykowane. Pojawiają się komentarzy typu: "Pcha się do władzy”...
- To ważne spostrzeżenie. Ludzie są przekonani, że będąc radnym, czy członkiem zarządu, można zarobić duże pieniądze. Jest w tym sporo prawdy. Na pewno część z kandydujących nie ma pracy i chce w ten sposób wykorzystać swoją szansę. Mnie jednak bulwersuje typowe upartyjnianie list do samorządu. Ci, którzy nie dostali się w wyborach do parlamentu, zajmują teraz pierwsze miejsca. Z reguły nie mają doświadczenia w działalności społecznej.
• Warto głosować na "etatowych” samorządowców? Dla wielu ponowny wybór to jedyna szansa. Po prostu nie mają gdzie wrócić do pracy.
- Jeśli nie mają gdzie wrócić, a są dobrymi radnymi, to sprawa jest oczywista. Ale bywają osoby, które są radnymi wyłącznie dla diety. To wyborcy muszą ocenić, czy radny pracował dla ich dobra, czy tylko dla siebie.
• Na co trzeba zwrócić uwagę, wybierając swojego kandydata?
- Przede wszystkim na to, czy kandydat zna się na pracy samorządu. Poza tym jakie ma doświadczenie w działalności społecznej. W dobrym tego słowa znaczeniu, a nie w zabieganiu o stołki. Czy się sprawdził w tej działalności. Przyjrzeć się programowi wyborczemu. Często są to puste deklaracje. Dlatego warto zwrócić uwagę, czym kandydat chce się zajmować w samorządzie. Zdarza się, że w programach jest wszystko. Kandydat nie potrafi odróżnić kompetencji gminy od powiatu.
• Jak czytać taki program?
- Zwrócić uwagę na deklaracje. Jeśli kandydat na radnego deklaruje, że sam zbuduje obwodnicę albo rozwiąże problemy komunikacyjne, to jest to bzdura. Takie decyzje może podejmować rada lub wójt, burmistrz czy prezydent. Oznacza to, że nie zna nawet Ustawy o samorządzie. Jeśli pisze w programie o bolączkach i problemach, to jest szansa, że będzie dążył do ich rozwiązania.
• Co sądzi pan
o zaśmiecaniu miast plakatami wyborczymi?
- Są pewne granice. Niektórzy twierdzą, że to jest marketing polityczny. Moim zdaniem sięgnął bruku. Umiar powinien być zachowany. Obawiam się, że wyłożenie na kampanię wyborczą przeogromnych pieniędzy zaowocuje tym, że wybrany burmistrz czy prezydent prędzej czy później będzie chciał je odzyskać.
• Jak pan ocenia tegoroczną kampanię?
- Tocqueville pisał, że w okresie pokoju politycy demokratyczni są w większości miernotami. Uzasadniał to w ten sposób, że w takich czasach ludzie wybitniejsi znajdują sobie pola do działania poza sferą walki o władzę. Dzisiejsze polskie doświadczenia diagnozę
Tocqueville'a potwierdzają.