- Byliśmy śledzeni i podsłuchiwani - wspomina Eugeniusz Ujas, poseł na Sejm Kontraktowy. Gdyby nie wygrana w wyborach, działaczy spotkałyby represje. Jednak wydarzył się dzień 4 czerwca 1989 r.
Ujas przyznaje, że odniesiony w 1989 sukces ruchu solidarnościowego przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Tym bardziej, że ówczesna władza utrudniała jego kandydatom prowadzenie kampanii. Zakazywała spotkań w zakładach pracy i szkołach.
Dzięki wybiegowi, udało się jedynie zorganizować je z licealistami w Krasnymstawie. I to tylko dlatego, że oficjalnie, było to spotkanie z aktorem Andrzejem Szczepkowskim, który razem z Ujasem i Eugeniuszem Wilkowskim startował do parlamentu z chełmskiego okręgu.
- Gdziekolwiek nie ruszyliśmy, zawsze wlókł się za nami ogon - wspomina mecenas. - Byliśmy śledzeni i podsłuchiwani. Gdyby nie wygrana w wyborach, prędzej czy później bylibyśmy z naszej działalności rozliczeni.
Ujas przyznaje, że jego ruch nie był wtedy przygotowany do przejęcia władzy. Stąd wziął się pomysł, aby przejść w sejmie do opozycji. Społeczne oczekiwania były jednak inne. Stanęło na układzie: nasz premier, wasz prezydent.
- W Obywatelskim Klubie Parlamentarnym mieliśmy poczucie misji, ale musieliśmy być też realistami - mówi Ujas. - Gospodarka tkwiła jeszcze w strukturach RWPG, a w kraju stały radzieckie wojska. Dlatego byliśmy skazani na kompromisy, choćby sprzeczne z naszymi sumieniami.
Dla Ujasa w tamtym czasie najważniejszym momentem było przegłosowanie 29 grudnia 1989 r. zmian w Konstytucji RP. Polska, zrywając z narzuconym jej socjalizmem, z kraju "ludu pracującego" stała się państwem prawa.
Czy można wtedy pokierować sprawami inaczej, lepiej? - Przegapiliśmy moment rozpadu PZPR - mówi mecenas. - Zamiast go wykorzystać, i wiele spraw popchnąć do przodu my zaczęliśmy się dzielić. To był błąd, który sprawił, że polskie przemiany rozłożyły się w czasie. Zastanawiam się też, co by było gdyby premierem został Lech Wałęsa, a nie Tadeusz Mazowiecki.
Ujas nie może zrozumieć, dlaczego jego koledzy z dawnego OKP są tak skłóceni. Przed 20 laty kipieli entuzjazmem, a głowy mieli przepełnione ideałami. Dziś, choć epatują przywiązaniem do moralności chrześcijańskiej, wzajemnie się opluwają.
- Jest mi przykro, kiedy politycy w kolejnych kampaniach obiecują gruszki na wierzbie. Byleby tylko na nich zagłosować. A przecież pieniędzy przysparza gospodarka, a nie politycy. Nie można w ten sposób oszukiwać narodu.