Poranek na chodniku przy ul. Smorawińskiego, koło wiaduktu Poniatowskiego. Na długości kilku metrów setki puszek. 63-letni pan Sławomir przy swoim wózku na złom pieczołowicie zgniata stopą kolejne.
• Możemy chwilę porozmawiać?
– A co pan chce usłyszeć?
• Bo to jest fajne. Segregacja. Nie wszyscy to robią.
– Po prostu za mało kasy jest i zawsze coś tam dochodzi, bo samo siedzenie w domu nic nie daje.
• A jak długo pan się tym zajmuje?
– Odkąd wykryli u mnie cukrzycę i nie mogłem już dalej jeździć. Tak już z 10 lat.
• Tylko aluminium?
– I złom też.
• Ale przede wszystkim metal?
– No tak.
• Jak wyglądają ceny w skupach? Opłaca się?
– Ceny się zmieniają. Kiedyś puszki były po 4,80 zł za kilogram, teraz są po 3,80. Zawsze na lato spada, bo jest więcej puszek, a w zimie mniej.
• Ile puszek trzeba zebrać, żeby wyszedł kilogram?
– 56.
• A ile dziś pan zebrał puszek? Ile tu może być?
– Koło 6 kilogramów. No będzie 20 parę złotych.
• Gdzie pan ich szuka?
– Po tych żółtych śmietnikach. I po zsypach.
• A trawniki, tereny po imprezach?
– Nie, nie, tam to już nie. Słyszałem, co się dzieje między tymi zbieraczami, biją się między sobą o puszki, nie ma sensu tam chodzić. Po prostu tu sobie na 3-4 godziny codziennie przychodzę.
• To trochę pan wyręcza firmy wywozowe…
– Oni tam mają swoją segregację.
• A jak pan ocenia sortowanie śmieci przez lublinian?
– No już jest coraz lepiej, bo z początku była tragedia, teraz już każdy zwraca więcej uwagi. Już nie muszę zaglądać tam, gdzie jest papier, czy plastik, tylko tam, gdzie jest złom.